Autor |
Wiadomość |
Labellui Cua
..::HighGuru Shur'tugal::.. (ExtraMod)
Dołączył: 31 Mar 2006
Posty: 5162
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: confiteor.mylog.pl
|
Wysłany:
Sob 17:38, 24 Lut 2007 |
|
UWAGA!
Do wszystkich tych, którzy mają niebanalne poczucie humoru, wrodzony talent pisarski a ich teksty sięgają granic absurdu! Zaczęła się zabawa!
CHOREA SCRITORUM!
Grupa autorów pisze z pogranicza brazylijskich telenowel parodię "Dziedzictwa". Każdy autor, po zakończeniu swojego odcinka podaje od trzech do sześciu propozycji następnej części. Forumowicze głosują, a pozycja z największą ilością punktów zostanie napisana przez autora następnego.
Mili Państwo!
Dziś, z dniem 1 marca zostały zakończone zgłoszenia do tegoż niebanalnego dzieła. Poniżej znajduję się lista uczestników oraz terminy, w których powinna ukazać się ich praca.
Ravyn - 10 marzec
AoM - 17 marzec
Rosye & Bjartaskular - 24 marzec
Labellui Cua - 31 marzec
Enigmatyczna - 7 kwiecień
Mirza - 14 kwiecień
Wklejanie tekstów odbywać się będzie w sposób następujący:
20:00 - 21:00 - Autor dodaje odcinek
Tuż po dodaniu tekstu - Pojawia się sonda
21:00 dnia następnego - Sona zostaje oficjalnie zakończona
Następny uczestnik ma więc 6 dni na napisanie i oddanie tekstu.
A więc żeby sprawiedliwość była, nasza droga Ravyn w niedzielny wieczór 4 marca otrzyma odpowiednie informacje co w odcinku znajdować się ma, aby trudność zadania była wyrównana.
Życzę wszystkim powodzenia, a czytelnikom miłej zabawy!
Ciocia Cua.
|
|
|
|
|
|
|
Katze
.::Murtagh's Guardian Angel::.(ExtraMod)
Dołączył: 18 Sty 2006
Posty: 4801
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: się biorą dzieci?
|
Wysłany:
Nie 23:41, 04 Mar 2007 |
|
Oto niestety nie Bella, ale ja, w zastępstwie.
Ravyn, to wymagania dla Ciebie:
- bordowe bokserki
- brisingr
- absolutna niekanoniczność
- Murtagh (niekoniecznie w tym pierwszym)
Połamania pióra życzę...
|
|
|
|
|
Ravyn
..::Shruikan Webmaster::..(ExtraMod)
Dołączył: 28 Gru 2005
Posty: 5983
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Otchłan Zegarków^^
|
Wysłany:
Nie 10:59, 11 Mar 2007 |
|
Sorry za spóźnienie, ale wieczorem nie chodzila Saphira :/
Murtagh uciekał przed czymś. Najgorsze było to, że nie wiedział przed czym… lub przed kim. Postać była dość wysoka i ciągle krzyczała.
- WYDŁUBIĘ CI SERCE ŁYŻKĄ!
Murtagh mając na sobie jedynie bordowe bokserki biegł przez zaśnieżone pola.
- Zostaw mnie! Maro nieczysta! – Wrzasnął. Ktoś lub Coś było co raz bliżej. W końcu chłopak zauważył starą szopę. Otworzył jej drzwi i z wrzaskiem wbiegł do środka. Schował się za wielka kupą siana. Stwór ominął szopę dalej krzycząc o łyżce. W końcu gdy spostrzegł się, że Murt zniknął, mruknął coś o widelcach i odszedł. Chłopak wytoczył się z szopy. Po chwili upadł na śnieg…
Otworzył oczy. No tak… kolejny zwariowany sen Ciernia.
- Czemu muszę śnić o tym co on? Wczoraj było ciasto, a dziś? Mam tego dość… - pomyślał ze złością. Czerwony smok przekręcił się na drugi bok, ciągle chrapiąc. Cierń w piżamie w samochodziki wyglądał wyjątkowo dziecinnie. Murt podszedł do niego i z całej siły kopnął go tam gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę. Smok szybko podniósł się z czegoś co przypominało łóżko.
- MAMA!!!! – Wrzasnął i włożył jeden z pazurów do pyska, zaś łapą trzymał się za kolec niedaleko pyska. Murtagh miał tego dość. Uczy się od ekscentrycznego leniwca, który uważa, że jest królem i ma smoka, który myśli tylko o słodyczach, ubiera się codziennie w strój Batmana oraz gdy tylko przypomni sobie o nieżywej matce bierze palec o gęby.
- To nie smok, dziecko, które ma 9 miesięcy jest bardziej inteligentne… - pomyślał chłopak. A tak było od spotkania z Saphirą, która zraniła mu nogę. Od teraz Cierń jest mazgajem… Gdy się go walnie najbardziej puste miejsce, czyli łeb zaczyna ryczeć jak krowa. Tak było codziennie, ale Murt miał już tego na tyle dość, że postanowił to zmienić. I to natychmiast! Cierń zatoczył się lekko i poszedł na śniadanie. Murtagh ze swoim jakże szatańskim planem także zszedł na dół. Po śniadaniu jak zwykle poszedł do kiosku zakupić najnowszy numer „Brisingr”. Gdy wrócił do zamku spostrzegł, ze Cierń po raz kolejny gada ze Shruszkiem – Okruszkiem o Saphirze.
- To jest okazja… - zaśmiał się w duchu. Pobiegł na górę. Znalazł szczotkę i fartuch. Za wszelka cenę chciał pozbyć się Galba i Ciernia… Był gotowy nawet na przebranie się za sprzątaczkę… I zrobił to…
Następnego dnia do zamku przybyła, a raczej przybył Murtagh pod przebraniem sprzątaczki o imieniu Gienia. Teraz był w stanie wyeliminować Galba…
Propozycje :
1. Murtagh jako sprzątaczka
2. Roran
3. Pustynia Hadaracka
4. Kiosk Ruchu
|
|
|
|
|
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...
|
Wysłany:
Pią 18:55, 23 Mar 2007 |
|
Trzymając w jednej ręce mokry mop, a w drugiej wiadro z zimną wodą, szedł w stronę sali tronowej. Właśnie mijał kolejny dzień całkowicie bezsensownej, a jednocześnie męczącej pracy na zamku Galbatorixa. Przebywanie pod przebraniem sprzątaczki Gieni był dla niego nieco uciążliwe. Teraz już wiedział co to za piekło, gdy kobiety noszą gorsety. Początkowo myślał, że te wszystkie opowieści o ich problemach z tą częścią garderoby są zdecydowanie przesadzone i ubarwione. Teraz, aby zachować pozory porządnej niewiasty, musiał założyć to... coś, które właśnie okazało się jego największym koszmarem sennym. Nie dosyć, że miał problem z sznurowaniem (a musiał robić to sam, gdyż nie mógł pozwolić na to, żeby go odkryto) to jak na złość musiał jeszcze uzupełnić „ubytki” kawałkami szmat. Cieszył się, że miał na sobie chociaż wierzchnią koszulę, która ukrywała jego... mankamenty figury.
Sama praca także nie była wdzięczna. Ile razy w końcu można szorować to samo pomieszczenie śmierdzącym mopem wiedząc, że za chwilę wparaduje do niego chory na głowę król w swoich bokserkach w truskawki i zacznie tańczyć kankana jednocześnie mając obie nogi ubabrane w różowej farbie? Po paru takich sesjach wiesz, że jak szlag nie trafi zainteresowanego, to szlag trafi ciebie. W każdym razie życie na zamku upływało mu dosyć burzliwie i niezwykle oryginalnie...
Z ciężkim westchnieniem otworzył kopniakiem drzwi do sali tronowej. Oczywiście, jak zwykle. Zaschnięta farba pokrywała niemal całą podłogę, serpentyny i baloniki zwieszały się z kandelabru, a gdzieniegdzie można było zauważyć walające się ciężarówki czy samochodziki. Ostatnio władca odkrył w sobie swoją dziecięcą naturę i stwierdził, że aby rozumieć dogłębniej świat, musi mieć udane dzieciństwo, którym niestety nie mógł sie poszczycić. Jego ojciec był uzależniony od wszystkiego co jest kolorowe i plastikowe, więc nie było żadną nowością w domu młodego Galbatorixa, że wszystkie zabawki należały nie do niego, a do jego czcigodnego patriarchy. Pluszowe rzeczy także spotkał podobny los, nic nie mogło się uchować przed zachłannymi rękami starszego Imperatora. Przejął władzę nad Galaktyką stosując niezwykle brutalną i skuteczną metodę. Przeciągnął na Ciemną Stronę młodego Jedi, Anakina Skywalkera, który...
Ekhem! Nie ta bajka! O żesz w mordę... George Lukas by dostał szewskiej pasji, gdyby to zobaczył. To wina Christophera Paoliniego! Jego to wina jest, jest to jego wina, to jego jest wina!
Tak... wracając do naszego przerwanego wątku nieszczęśliwego dzieciństwa Dartha Vadera... Przepraszam, Galbatorixa. Co tu dużo mówić, dzieciństwo spędził wśród ostrych i tępych przedmiotów, które nie nauczyły go niczego innego jak tylko złości, wredności, głupoty i nienawiści. Nic zatem dziwnego, że Galbatorix stał się tym, kim się stał. Drodzy rodzice, jeżeli kiedykolwiek będziecie mieli problem ze swoimi pociechami to pamiętajcie: zabierzcie je do najbliższego hipermarketu i kupcie im tonę zabawek, jakiekolwiek by one nie były. Czy to gówniane czy nie, czy to ciężarówka czy plastikowy karabin nic tak nie ogłupia a jednocześnie nie uspokaja dzieci jak zakupy w hipermarkecie nastawione na ich najbardziej płytkie potrzeby jakimi jest przyjemność płynąca z bawienia się w mafię rodem z „Ojca Chrzestnego”.
Wracając jednak do naszego Murtagha... to znaczy do naszej sprzątaczki Gieni z zdeformowanym biustem okrytym przez workowatą bluzkę. Gienia postawiła z hukiem wiadro na podłodze, po czym wzięła mopa, zmoczyła go i starając się chociaż odrobinkę zmiękczyć farbę, zaczęła ścierać wszelakie źródła zarazków, prątków, bakterii, wirusów, pantofelków i pierwotniaków.
-Łiiii...
Nagle zza tronu wyskoczył Galbatorix. Rozłożył ręce, jakby udawał samolot (co rzecz jasna właśnie robił) i zamierzył się w stronę Murt... Gieni. Odpowiednio parskając, charcząc i rechocząc naśladował dźwięki silnika a dwa uczepione u jego ramion kawałki materiału miały zapewne imitować smugę jaką pozostawiają po sobie na niebie te największe dzieła ludzkości.
-Gienia, łiiii...
Nie starając się nawet zatrzymać coraz szybciej zbliżającego się oszalałego króla, rzucił mop, podwinął przydługą spódnicę i wiał ile sił w nogach nie zauważając, że w tym całym zamieszaniu zgubił kracianą chustkę, która wcześniej okrywała jego łepetynę...
Propozycje:
1. Kiosk Ruchu
2. "Berek" z Galbatorixem
3. Zdemaskowanie Gieni
4. Oświadczyny Galbatorixa
|
|
|
|
|
Rosye
..::HighGuru Shur'tugal::.. (ExtraMod)
Dołączył: 30 Gru 2005
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: www.rosulztosi.mylog.pl
|
Wysłany:
Pon 20:55, 02 Kwi 2007 |
|
Toś i Roś przedstawiają:
Galbatorix nie mógł zasnąć. Od kiedy spojrzał na swoją nową służącą, nie był w stanie skupić się na niczym innym, kiedy tylko o niej myślał czuł motylki w brzuchu. Ma takie piękne brązowe kręcone długie włosy, ohh! A ten uśmiech, piękne zgrabne ciało! Ideał! I te opływające seksem imię… Gienia, chciałbym mieć taką żonę… czemu by nie… Tak,Gienia to jego przyszła królowa. Galbatorix przekręcił się na bok, poprawił poduszką i zasnął głębokim, zdrowym snem.
***
Wstałem dzisiaj bardzo wcześnie, zamek był wielki i brudny, więc musiałem charować od rana. Gdybym zaczął się ociągać, mogłoby to wzbudzić podejrzenia. Kiedy jakimś cudem wyszedłem z łóżka, powlokłem się do łazienki o mało co nie wpadłem na Luśkę, tą ze zmywaka, była strasznie podniecona, miała całe różowe policzki, muszę przyznać, że wyglądała uroczo, to znaczy dopóki nie otworzyła ust, fuj! Pomijając fakt, że niedobrze zrobiło mi się na widok jej zębów, a raczej tego co z nich zostało to jeszcze ten obór kiełbasy z czosnkiem. Ledwo zmusiłem się, żeby nie odwrócić głowy.
-Wie Ty co! Król się żeni! Ogłosił dziś rano że znalazł wybrankę swojego serca i już dziś się z nią ożeni! Fajnie nie?! –zarżała jak koń- tylko pamiętajcie, zamek ma lśnić-dodała, i odeszła zataczając się lekko.
-Cholera-mruknąłem do siebie-kto to może być?- niestety rozmyślanie przerwała mi Myrka rzucając mi szmatą w twarz. Zapowiadał się ciężki dzień.
Właśnie czyściłem kolejny już puchar w salce o nazwie ‘trofeum’. Jakimś dziwnym trafem wszystkie należały do niejakiego ‘Galbatorixa, władcy Alagaësii’. Bynajmniej nie były to puchary za konkurencję ‘kto sieje największą grozę’ o nie! Były za opowiadanie najlepszych dowcipów, w sumie to dla mnie sam ten puchar był bardzo dobrym kawałem, za mistrzostwo w szachach bądź makao i wiele, wiele innych. Nagle drzwi się otworzyły i stanęła w nich Zycia- koleżanka po fachu popularnie zwana sprzątaczką.
-Te Gienia, musisz skoczyć do kiosku ruchu.
-W porządku.– odparłem bez zastanowienia.- A po co?
-Po ten… no gumkę.
-Gumkę?- zdębiałem. –Ale, że niby jaką?
- No ten no, do…do…do włosów, a jaką?!- oburzyła się Zycia.
-Aha, no dobra to ja lecę.- pożegnawszy ją tym samym udałem się na zakupy.
***
Wracam sobie spokojnie z kiosku z pudełkiem gumek…do włosów zbereźniki , do włosów. Patrzę, a tu naprzeciwko mnie stoi Galb. Sekundę później, choć zdawała się ona nie mieć końca, widzę, że ten pędzi w mą stronę z błogim uśmiechem i słowami ‘Gienia’ na ustach. Zdążyłam jedynie wychwycić Zycię i Filipa (kioskarza) w tłumie, rozwijających napis ‘Prima Aprilis’…Gdyby nie oni, już dawno nie byłoby mnie w pracy. Rzuciłem te pieprzone gumki na ziemię rozglądając się za wyjściem awaryjnym.
propozycje:
1)ślub Galba i Gieni
2)ucieczka na hulajnodze
3)trampki
4*)callboy
5)stodoła
*-Za perwersje odpowiedzialna jest Ros.
|
|
|
|
|
Labellui Cua
..::HighGuru Shur'tugal::.. (ExtraMod)
Dołączył: 31 Mar 2006
Posty: 5162
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: confiteor.mylog.pl
|
Wysłany:
Śro 16:19, 11 Kwi 2007 |
|
Popełniłam tę zbrodnię. Napisałam nowy odcinek. Daję wcześniej, abyście mieli wiecej czasu na głosowanie.
Za betę dziękuję raz jeszcze Staremu Dziadowi.
Z dedykacją dla tych bab, co to mnie w callboyowanie wrobiły. Nawiasy są wasze.
___
Murtagh oniemiał.
Zawsze był wygadany, to fakt. Nigdy się nie zdarzyło, aby nie miał na podorędziu jakieś pyskówki, odzewu, choćby z brodą. Jednak na widok wielkiego diamentu zapomniał języka w gębie. Kamień może i nie był 24-ro karatowy, ale i tak był większy niż duży. A to, że mężczyzna patrzył na niego z dość małej odległości też swoje robiło.
Ręka instynktownie wystrzeliła do przodu, lecz zatrzymała się w połowie drogi. Albowiem Murtagh zauważył szczegół wielce znaczący. Diament był przymocowany do srebrnego kółeczka, które zapewne było pierścionkiem. Idąc tą drogą, zauważył także dłoń, rękę, męską, wypiętą dumnie klatkę piersiową z umieszczoną na niej ręką drugą i w końcu właściciela tych wszystkich kończyn w postaci Galba wyznającego miłość „iście kobiecym, zaokrąglonym niczym pagórki słonecznej Italii” kształtom Gieni. Na dodatek – o, zgrozo! – król klęczał przed nim w sprawie matrymonialnej!
- Tak… NIE! – krzyknął jeździec, bijąc się z myślami. Z jednej strony miał życie pogromcy zua w postaci męskiej. Z drugiej – diament i życie jako Genowefa u boku Galbatorixa. Wybór był diabelnie trudny, a walka myśli zakończyła się remisem.
„Muszę się z tym przespać” pomyślał.
Imperator jakby czytał w jego myślach zaczął głośno planować miesiąc miodowy, przyjmując milczenie swojej lubej jako „tak”.
Murtagh na te słowa powziął iście męską decyzję – zrzucił z hulajnogi bogu ducha winne dziewczę (dziewicę zapewne) i z okrzykiem grozy na ustach („Cześć, Tereska!”) odjechał w stronę zachodzącego słońca (na kolejny Woodstock).
W fetorze ucieczki nie zauważył, że zgubił trampka…
~*~
Galbatorix był zdruzgotany.
Zawsze uważał się za mężczyznę atrakcyjnego, a jego pozycja społeczna wcale mu wdzięku nie ujmowała. Był po prostu PEWNY, że jego ukochana z radością przyjmie jego ofertę. I co mu zostało? Zużyty trampek lubej i podlotek roszczący o odszkodowanie.
Krótko mówiąc, imperator był w depresji.
Był w tej sytuacji zagubiony niczym dziecko we mgle. Nigdy nie był zły, smutny, osamotniony, nie miał napięcia przedmiesiączkowego. Jego życie było bezstresowe, więc nie posiadał sprawdzonych patentów, takich jak gorąca czekolada, aby sobie humor poprawić. Swoich kolegów z wojska powybijał jak kaczki, więc nie mógł z nikim porozmawiać „tak, od serca”. Postanowił więc sięgnąć po ostateczność.
Tydzień przed przyjazdem Gieni (ach, toż to wieki temu!), w ramach zabawy w tajnego szpiega władca podsłuchał rozmowę sprzątaczek. Podwładne nie planowały zamachu stanu (w końcu dobrze im płacił!), lecz to nie znaczy, że była mniej fascynująca. Kobiety bowiem wymieniały się pewnym numerem. Ze strzępków podsłuchanej konwersacji zdołał ustalić, że Callboy – bo to jego numer krążył między służbą – był rodzajem telefonu zaufania.
Galbatorix, który miał dobrą pamięć do numerów w mig odtworzył callboyowy i już wystukiwał go na klawiaturze telefonu.
Zdecydowanie potrzebował rozmowy.
~*~
Hrodżydar nienawidził swojej roboty.
Zawsze czuł, że będzie w tym dobry. Czuł od dziecka. Dla powołania zrezygnował nawet z ambicji mamusi zostania lekarzem. W zawodzie wprawiał się o lat młodzieńczych, kiedy to wraz z kumplami dorwał się do mamusinej komórki. Koledzy rozeszli się potem, każdy w swoją stronę, lecz on z niespotykaną determinacją kroczył do celu.
I co mu z tego wyszło? Pracuje z jakimiś idiotami, którzy nie rozumieją, z jaką sztuką mają do czynienia! I na dodatek za najniższą możliwą pensję!
Tego przedpołudnia Hrodżydar był jeszcze bardziej zły niż zazwyczaj. Miał zastąpić chorego kolegę, a „szef” nie chciał słyszeć żadnych wymówek. Wyszło na to, że za pięć dziesiąta siedział dalej w domu, zajadając śniadanie. Przed nim robotę miał Bożydar „boski Bożo”, którego szczerze nie lubił. „Nic mu się nie stanie, jak posiedzi trochę dłużej” myślał, popijając kawę.
Dziesięć po mężczyzna stwierdził, że mógłby w końcu wyjść. Ubrał płaszcz i ruszył majestatycznym krokiem do pracy. Wiedział, że za spóźnienie zostanie ukarany – ze strony szefowej, jak i Bożydara. Jednak gdy pomyślał, że za chwilę będzie musiał odbierać telefony od napalonych trzynastolatków… Skręcił w boczną uliczkę, postanawiając pójść dłuższą drogą.
Kiedy dotarł na miejsce było dobre trzydzieści po. Z duszą na ramieniu otworzył drzwi – wiedział, że tym razem mu się nie upiecze. Jakże więc się zdziwił, gdy zobaczył boskiego Boża, który wręcz zapomniał o całym świecie i w najlepsze chlipał sobie do słuchawki.
- To jest takie… wzruszające! – załkał Bożo do telefonu. – I uciekła bez śladuuuu…!
W odpowiedzi z aparatu wydobył się potok słów, o barwie podobnej do bożydarowej.
- Naprawdę? Och, nie wszystko stracone! – Bożydar wyraźnie się ożywił. – Kiedyś słyszałem taka historię, jak to agent znalazł pannę po bucie… A sam powiedziałeś, że rozmiar jest nieprzeciętnie duży! Ależ nie, nie musisz objeżdżać całego imperium, skądże! Wyślij swoje straże, aby poszukali kobiety o numerze buta 47, na pewno znajdą!
„Straże?” pomyślał z przerażeniem Hrodżydar. „Jakie straże?”
W tym czasie Bożydar dalej zapewniał swojego rozmówcę, że pomysł jest przedni.
- No ja ci mówię przecie, to dobre jest! Jak to jak? Przecież jak ci przedstawią blond dziewuchę i Gienię to chyba swoją rozpoznasz, no nie? E no, nie płaczkuj! Znajdziemy ci dziewuchę! Ja ci przecie mówię, spoko! Bądź chłop! Ja cię rozumiem, stary… Słuchaj, ja muszę kończyć – powiedział, gdy zauważył, że nie jest sam. – To wiesz co? To może ja cię odwiedzę na zamku, hę? Pomogę ci poszukać tej twojej. To jak? Och, ja też się cieszę! To do zobaczenia jutro, Galbatorix!
I ze łzami w oczach odłożył słuchawkę.
„Galbatorix?” Hrodżydar odprowadził rywala wzrokiem do drzwi. „Galbatorix?!”
Callboy po raz pierwszy pożałował, że nie przyszedł punktualnie do pracy.
~*~
W pogardzie mając tnące szpony mrozu i słońce pustyni, Murtagh gnał na hulajnodze, odpychając się nogą zaopatrzoną w obuwie. Gnał, mając wiatr w lokach i łzy na plecach. Gnał, aby uciec od morderczego świata, gdzie imperatorzy oświadczają się sprzątaczkom. Gnał, aby…
Gnał, aż nie zatrzymał go biało-czerwony szlaban.
Propozycje:
a) Murtagh ucieka za granicę
b) Kiosk Ruchu.
c) Galbatorix po spotkaniu z Bożem zmienia orientację seksualną.
d) Bożo po spotkaniu z Galbatorixem zmienia orientację. Na hetero.
d) Większa połowa bohaterów umiera tragicznie wygłaszając długie przedśmiertne mowy (kto, jak i jak długie - sprawą autorki).
REKLAMA
Nasza partia popiera odpowiedź d! Ciocia&Cua.
KONIEC REKLAMY
___
Uprasza się kolejnego autora (tj. Eni) o nie wykorzystywanie Hrodżydara! Boża możecie sobie wziąć, ale mojego Callboya nie męczyć!
Ciocia Cua.
|
|
|
|
|
Enigmatyczna
..::LOMptcMssm's Head::..(ExtraMod)
Dołączył: 01 Lut 2006
Posty: 4068
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: że znowu.
|
Wysłany:
Nie 18:50, 29 Kwi 2007 |
|
Późno, słabo i w ogóle.
Przepraszam, ale jak zawsze mam pecha i uskarżam się na napięty plan każdego dnia.
A akapity jak zawsze wcięło.
AUTOR NIE PONOSI ODPOWIEDZIALNOŚCI ZA URAZY PSYCHICZNE ORAZ TRWAŁE USZCZERBKI NA ZDROWIU FIZYCZNYM.
Niezbędne uzbrojenie:
- stabilny fotel
- pomidory
- poczucie humoru
- śmiertelna powaga przy czytaniu tekstu
- stoicki spokój w sytuacjach ekstremalnych
W gruncie rzeczy, można stwierdzić, że Murtagh zachował zimną krew na widok biało-czerwonego szlabanu i grubego jegomościa, z wyraźnym trudem wychylającego głowę z małej budki o wymiarach półtora na półtora, w której z pewnością było mu za ciasno.
Zbyt ciasno.
Gnał na hulajnodze z zawrotną szybkością, a widok puszystego mężczyzny w granatowym mundurze, który bezskutecznie próbował wydostać resztę swojego ciała z domniemanego więzienia, rozbawił i zainteresował go tak, że nie zauważył, kiedy hamulec zaczął szwankować. Zjawiskiem niesprzyjającym była górka. Gwoli ścisłości, górka z której zjeżdżał.
Krzysztof Bulba naprawdę lubił swoją pracę. Nic nie sprawiało mu takiej przyjemności, jak siedzenie w zbyt małej budce, zajadanie się pizzą w kompozycji własnej i pilnowanie przejścia granicznego, z którego nikt nie korzystał.
Pamiętał ten dzień, w którym dostał tą pracę. To był piątek, trzynasty lipca, wyjątkowo paskudny i pechowy dzień - dobrze, że nie dla niego. Wyjątkowo zdążył na rozmowę kwalifikacyjną - ba! - pojawił się nawet na kwadrans przed jej rozpoczęciem. Miał dużo czasu, żeby się przygotować i przyszyć kolejny guzik, który odpadł z przyciasnej marynarki rozmiaru XXXL. W myślach wciąż szykował odpowiedzi na pytania, jednocześnie sprawnie wykonując zabieg związany z igłą, nitką, marynarką i niesfornym guzikiem. Pogwizdywał cicho.
Wiedział, że się uda.
Wszystko poszło wyjątkowo dobrze. Pięćdziesięciokilkuletnia kobiecina z wyrazem bezgranicznego znudzenia na twarzy pogratulowała mu nowej posady, po czym jak najprędzej wyszła z małego pokoiku. Mógł przysiąc, że chichotała triumfalnie, kiedy zamykała drzwi, których o mało co nie wyrwał z framug podczas wchodzenia. Ale to przecież już nie było ważne. W końcu mógł rozpocząć życie na własną rękę, bez mamy, babci, siostry stryjecznej i dziadka wujka kuzyna jego stryjecznego, przyszywanego brata siostry babci ze strony macochy kuzynki ciotki babki jego kuzyna z czwartej linii. Nie, że nie przepadał ze swoją rodziną. Wręcz przeciwnie, od zawsze byli dla niego podporą i źródłem pieniędzy wydawanych na jedzenie. Odkąd pamiętał, nigdy nie skarżyli się, kiedy biedny, wychudzony facet w czerwonym kombinezonie trzykrotnie w ciągu jednego dnia dzwonił do drzwi domu przy Wiejskiej 666 i dostarczał superdużą pizzę.
Krzysztof chciał się po prostu usamodzielnić.
Dzień, w którym pożałował, że dostał pracę jako strażnik graniczny, nadszedł wyjątkowo szybko - za szybko, pomyślał, widząc pędzącą na hulajnodze złotowłosą piękność. Jeden moment sprawił, że zapłakał nad swoim godnym pożałowania życiem i zapragnął zaszyć się w ciemnym kącie i umrzeć w osamotnieniu.
Był daltonistą.
Złotowłosa piękność okazała się być brunetem przebranym za kobietę. Dzięki Bogu, nigdy nie poznał strasznej prawdy - i tej dotyczącej jego daltonizmu, i tej dotyczącej płci tajemniczej nieznajomej, która z każdą sekundą gnała coraz prędzej...
Jedynym, wygrzebanym z umysłu w akcie desperacji pomysłem, było wyskoczyć z pędzącego wozu. Murtagh wiedział, że nie był już człowiekiem najmłodszym, a i kości miał coraz bardziej narażone na poważne urazy - zastanawiał się nawet, czy nie rozwalić szlabanu i pojechać w siną dal. Strach przed granatowymi mundurami zrobił swoje i ułamek sekundy później z głośnym okrzykiem 'eeeeeeeeeeeeee...!' Murtagh szybował w powietrzu.
Miał szczęście, parszywe szczęście, że wylądował na rosnącej nieopodal kępce mchu. Co prawda od dziecka żywił uraz do mchów - i tych zielonych i tych różowych, o istnieniu których był święcie przekonany - jednak musiał przyznać, że było to miejsce zdecydowanie lepsze od położonych półtora metra dalej wielkiego, ostrego głazu.
Westchnął cicho i starając się zachować pełnię gracji, wstał. Mimowolnie rozejrzał się wokół siebie - nie było ani śladu diabelskiej hulajnogi, jednak głupia budka wraz z mundurowym jak stała, tak stała.
Postąpił naprzód. Coś strzeliło mu w kolanie, potem w najmniejszym palcu lewej nogi, a na samym końcu w karku. Był zdrów.
- I żyw! - wykrzyknęła zza kadru rozwrzeszczana fanka Chorea Scriptorum.
Ku wyraźnemu niezadowoleniu z sytuacji, w której niestety się znalazł, żwawo pomaszerował w stronę strażnika. Kimkolwiek był ów facet, Murtagh i tak wiedział, że gorzej być na pewno nie mogło.
Bulba był zaintrygowany nagłym tłumem pojawiającym się na tej trasie. Od trzech lat nie widział tutaj żadnej żywej duszy, która chciałaby przejść przez granicę i pomaszerować Tam, podczas gdy od wczoraj był świadkiem trzech procesji, których na oko siedemdziesięcioletnie uczestniczki wyśpiewywały w nieznanym języku nieznaną pieśń. Można rzecz, wyjękiwały, ponieważ śpiew ów był daleki od tego prawdziwego, normalnego.
Jedna nawet potężnie chrypiała, stwierdził, mając przed oczami widok przygarbionych kobiecin z wściekle różowymi torebkami zawieszonymi na ich ramionach.
Nie byli to jednak jedyni podróżnicy zmierzający Tam - znalazło się jeszcze paru podejrzanych typków, na widok których Bulba postanowił schować się za karłowatymi krzaczkami.
Teraz pojawił się ktoś odpowiedni. Bulba wiedział, że właśnie nadeszła jego chwila.
- STÓJ! - krzyknął, wyciągając prawą rękę w stronę zbliżającej się dziewuchy. - STÓJ, KOBIETO!
Murtagh zwątpił w intelekt tego faceta. Po drodze zgubił swoje najważniejsze dodatki, które pozwalały mu chociaż w jednej dziesiątej przypominać kobietę. Ostatecznie pozostały mu jedynie ubrania, jednak... I tak musiał udawać Gienię. Idiota, pomyślał, spoglądając na mundurowego.
- Dobra, źąąą... - zapiszczał. - Chcę tylko przejść przez szlaban, spoko loko, nic nie zrobię.
Krzysztof Bulba jawnie pogardzał slangiem. Bał się ludzi, którzy go używali dwadzieścia cztery godziny na dobę. Pamiętał ostrzegawcze słowa mamusi sprzed trzech lat - pamiętał, jakby to było zaledwie wczoraj...
- Nie idź w stronę światła! - wrzeszczała, energicznie wymachując swoimi rękami, do złudzenia przypominającymi gałęzie. - Nigdy, przenigdy, nie idź w stronę światła!
Cokolwiek miały znaczyć te słowa, z pewnością były uniwersalnym przesłaniem i odnosiły się również do przedstawicieli subkultury ziomali, czy też skejtów. Jak zwał, tak zwał, a Bulba nigdy nie miał pamięci do nazw.
- Paszport! - wrzasnął, podbiegając do niedoszłego nielegalnego emigranta. - Paszport, kobieto!
Czuł, że się powtarzał. Zgubny wpływ pizzy uczynił w jego mózgu imponujące pustki.
- Już, meeeeen, już... - Murtagh grał na zwłokę. Gorączkowo zaczął przeszukiwać kieszenie swojego fartuszka, jednak znalazł wyłącznie bilet do lunaparku, dwie wykałaczki i złamany grosz.
Nadciągały kłopoty. Poczuł na sobie nieprzyjazne spojrzenie mundurowego.
Faktycznie - nigdy nie miał szczęścia do ludzi ubranych na granatowo.
- Masz - powiedział, pokazując bilet do lunaparku i modląc się, żeby mundurowy okazał się głupim ślepcem.
Bulba - wstyd się przyznać - nigdy nie widział paszportu. Wiedział, że z pewnością musiał to być papier... może papierek? Dwa papierki? Trzy, cztery? DWADZIEŚCIA?! Cóż, warto jednak wspomnieć, że nie wiedział, jak paszport faktycznie wyglądał.
Nie umiał dobrze czytać. W gruncie rzeczy rozumiał tylko ofertę pizzerii 'Mammamija!'. Mamusia zawsze stawiała na jedzenie i tężyznę, nawet odpuściła mu dwanaście lat szkoły, kiedy powiedział, że ludzie muszą tam czytać, liczyć i robić różne, trudne i strasznie dziwne rzeczy.
Teraz, widząc kobietę wymachującą świstkiem papieru, poczuł, że musiał strzelać. Paszport, albo nie paszport - oto było pytanie, mniej albo bardziej retoryczne, lecz tego i sam Bulba niestety nie wiedział.
- Idź - odparł. Westchnął cicho. - Idź TAM i nigdy nie wracaj.
Prędkość, z jaką Murtagh pokonał granicę dwóch krain, mogła konkurować z szybkością światła. Pomimo braku jednego trampka i obecności co najmniej dziesięciu gigantycznych siniaków w doprawdy różnych okolicach - o których naprawdę, naprawdę nie warto teraz wspominać - gnał i gnał bez wytchnienia. Było mu obojętne, w jakiej krainie wylądował - nawet nie przejmował się głupimi znaczkami na drogowskazach i ludźmi z filcowymi czapkami na głowach i kożuchach na swoich wątłych ciałkach.
Nie miał zielonego pojęcia gdzie był. Może to i nawet lepiej... Gdyby wiedział, na pewno nie zdobyłby się na przekroczenie granicy pilnowanej przez nijakiego Krzysztofa Bulbę, wykwalifikowanego strażnika granicznego. Prawda jednak w końcu musiała zaatakować - a im później, z tym większą siłą.
Zatrzymał go odziany w grube futro mężczyzna. Niewiele można było o nim powiedzieć - jedyną niezasłoniętą w całości częścią jego ciała była wielka, czerwona twarz. Brodę miał długą, a na filcowej czapce przyszyto mu bardzo osobliwy herb - młot skrzyżowany z sierpen, tudzież sierp skrzyżowany z młotem. Murtagh poczuł, że tamtejsi ludzie musieli mieć cholernie bujną wyobraźnię, żeby tworzyć herby z przyrządami kowali.
- Kak tibja zawód? * - zapytał grubym głosem i spojrzał na przyjezdnego.
- Yyyy... - Po raz pierwszy od wielu lat nie wiedział, co odpowiedzieć. - Bezrobotny?
Mężczyzna spojrzał na niego jeszcze raz i zanotował coś prędko w swoim malutkim notesiku o wymiarach pięć na pięć. Centymetrów.
- Welkam tu... - zawahał się jegomość. - Sojuz Sovietskich Socialističeskich Respublik!
Murtagh głośno przełknął ślinę. Teraz nadciągały prawdziwe kłopoty.
UF. MOŻECIE ODETCHNĄĆ I PŁAKAĆ. ŚMIAĆ SIĘ. RZUCAĆ POMIDORAMI. MDLEĆ. UDAWAĆ, ŻE NIE POTRZEBUJECIE POMOCY PSYCHOLOGA.
* - tak to mniej więcej brzmiało.
Ciąg dalszy:
1. Murtagh wraca do Galbatorixa.
2. KGB ujmuje Murtagha i zabiera na przesłuchania.
3. Murtagh zostaje dyktatorem w CCCP.
4. Prześladowcy naszego bohatera odkrywają nowe przejście graniczne.
5. Ktoś spuszcza bombę atomową i przeżywa jedynie wiewiórka Skrnidnao.
|
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|