Poll :: I jak się podoba? |
Wow! |
|
68% |
[ 20 ] |
Fajne. |
|
27% |
[ 8 ] |
Może być. |
|
0% |
[ 0 ] |
Takie sobie... |
|
3% |
[ 1 ] |
Dno. |
|
0% |
[ 0 ] |
|
Wszystkich Głosów : 29 |
|
Autor |
Wiadomość |
Miranda
..::1st League Shur'tugal::..
Dołączył: 06 Lut 2007
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany:
Wto 9:01, 24 Kwi 2007 |
|
Cierń
Część pierwsza: Przebudzenie
Niespodziewany atak niepokoju przerwał mój sen. Ciemność ożyła,skurczyła się i eksplodowała nagłym wybuchem świadomości. Czułem to, wyczuwałem pod skórą, że nadszedł odpowiedni moment, że potem może być za późno... Zadrżałem z podniecenia,jakie towarzyszy jedynie owej pierwotnej, instynktownej pewności.
Nadszedł czas na przebudzenie.
Z mozołem wydostawałem się na świat.Kiedy pękła ostatnia z osłon mego schronienia, rozejrzałem się uważnie dookoła. Mrok, rozświetlony kilkoma świecami, wibrował czerwonym poblaskiem. Zrozumiałem, że znajduję się w zamkniętym pomieszczeniu, zaś obok dostrzegłem błyszczący żywą barwą oszlifowany kamień. Obwąchałem go uważnie,przechyliwszy głowę. Wewnątrz ukrywała się podobna do mnie istota, uśpiona, oczekująca. Przez krótki jak mgnienie moment zdołałem dotknąć umysłu jednego z moich braci.
Wówczas dotarło do mnie, iż w pomieszczeniu jest ktoś jeszcze. Chociaż jego umysł otaczały zimne mury, wyczułem promieniujące zeń dalekie echa skrywanych emocji – mieszaniny zmęczenia, ciekawości oraz głębokiego smutku. Podszedłem dość niezgrabnie w stronę siedzącej pod ścianą postaci i pojąłem,że to jej obecność przerwała mój sen.
Człowiek ów spojrzał na mnie spod plątaniny kasztanowych włosów wzrokiem pełnym podziwu i niezrozumiałego dla mnie lęku. Podpełzłem ku niemu,potykając się o własne skrzydła. Mężczyzna podniósł się z podłogi, unikając kontaktu. Zbliżyłem się ponownie, nie wiedząc, czemu mnie odrzuca. Zareagował gwałtownym ruchem, jakby usiłował mnie odpędzić. Stałem zatem, bezradny i samotny, na środku ciemnego pokoju, wpatrzony w ponure oblicze człowieka, dla którego się wyklułem. Mojego człowieka.
Czas mijał. Zgłodniałem, więc przemierzyłem komnatę wzdłuż i wszerz, popiskując cicho. Mężczyzna zdawał się mnie ignorować, lecz tylko z pozoru. Wiedziałem, że obserwuje każdy mój ruch, jednak wciąż blokował wszelkie próby kontaktu. Pisnąłem nieco głośniej. Czułem się bardzo źle.
Niedługo potem,do wnętrza wpadli jacyś ludzie. Skryłem się w rogu izby, by obserwować ich z odległości. Obcy, ujrzawszy resztki pękniętych skorupek, wskazywali mnie palcami, wyraźnie podekscytowani. Kilku podeszło do mojego człowieka. Podnieśli go z podłogi, przyłożywszy mu do gardła zimne ostrze. Prychnąłem na nich, rozłożywszy skrzydła, co tylko ich rozbawiło.
Intruzi otoczyli mnie, prowadząc jeńca. Wykręcili mu brutalnie rękę i, mimo oporu mężczyzny, jego wyciągnięta pod przymusem dłoń przez moment musnęła moją szyję. Przekaz, choć krótki, poraził nas obu. Człowiek osunął się,nagle osłabiony, zaś obcy wywlekli go z komnaty. Wyszczerzyłem zęby, z nozdrzy wypuściłem obłoczek dymu. Przybysze całkowicie zignorowali moje protesty. Sięgnęli po całe jajo, po czym wyszli, zatrzaskując drzwi.
Po długo oczekiwanym posiłku, dopadła mnie senność. Ułożyłem się na słomie, w miejscu, gdzie wcześniej spoczywały jaja, i nagle poczułem się straszliwie samotny. Spróbowałem skontaktować się z moim człowiekiem. Z tym, który nosił mój znak.
Połączenie było ledwo wyczuwalne. Mężczyzna przyjął je z lękiem kogoś, kto nie życzy sobie, by zaglądano do jego umysłu. Szybko wycofał się za barierę, lecz przez jedną krótką chwilę poczułem jego wdzięczność.
Potem przenieśli mnie do specjalnie przygotowanego pomieszczenia. Miałem tam w zasadzie wszystko, czego mógłbym potrzebować, oprócz mojego człowieka...
Przychodzili tu, by sprzątać, karmili obficie, jednak nawet na moment nie opuszczał mnie niepokój. Mój jeździec wciąż blokował kontakt. Działo się coś niedobrego, wiedziałem to. Ból docierał do mnie niczym pogłos pozbawiony źródła. Gdy znów nawiązaliśmy połączenie, coś się zmieniło. W umyśle mojego człowieka skrył się nowy element, jakaś dziwna obcość, której wcześniej tam nie spotkałem. Byłem jednak zbyt zaaferowany, aby się nad tym zastanawiać. Przekazałem mężczyźnie moją radość i ulgę. Nie umknął za barierę, milczał tylko. Wreszcie odpowiedział i, choć nie znałem słów, doskonale pojąłem ich sens.
ciąg dalszy niebawem...
autor: Miranda
|
Ostatnio zmieniony przez Miranda dnia Pią 14:48, 11 Maj 2007, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|
|
|
|
Miranda
..::1st League Shur'tugal::..
Dołączył: 06 Lut 2007
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany:
Czw 11:09, 26 Kwi 2007 |
|
Część druga: Cierń
Dni mijały,a nasze myślowe kontakty stawały się coraz częstsze i dłuższe. Mój jeździec jeszcze długo instynktownie blokował swój umysł przy zetknięciu, nim oswoił się z moją obecnością. Nie miałem mu tego za złe, choć zrozumiałem, że musi minąć sporo czasu zanim zdołamy sobie zaufać. Teraz, gdy patrzę na to z dystansu, tym bardziej rozumiem ten lęk.
Myślowe monologi Murtagha sprawiły, iż wkrótce nauczyłem się władać ludzką mową. Mimo to wciąż wolałem słuchać, jak mój człowiek opowiada o miejscach i osobach, a emocje towarzyszące wypowiadanym imionom mówiły mi więcej niż słowa.
Im lepiej się poznawaliśmy, tym trudniej znosiliśmy naszą przymusową separację i nie mogliśmy doczekać się spotkania.
Owa długo oczekiwana chwila nastąpiła w tak dramatycznych okolicznościach, że do dziś wspominam ją z bólem. Na szczęście pamiętam niewiele, oprócz obezwładniającej słabości, gdy staliśmy tam, bezbronni wobec naporu obcej, nieugiętej woli. Jak przez mgłę wspominam moment,
w którym potężne zaklęcie wysysało z nas energię, zmuszając do porzucenia wszelkiego oporu. I te oczy, czarne, głębokie niczym martwa otchłań, wwiercające się w pozbawiony ochrony umysł.
Wówczas obaj, mój jeździec i ja, wiedzieliśmy już, że mamy do wyboru tylko dwie drogi – ulec lub zginąć. Jednak decyzja nie należała wówczas do mnie, nowo narodzonego pisklęcia, które nawet nie widziało słońca. Mój los spoczął w rękach człowieka, dla którego się wyklułem.
Wybrał życie. Do tej chwili obaj ponosimy konsekwencje tego dnia, kiedy to uzależniliśmy swą przyszłość od kaprysu szaleńca.
Nie rozdzielano nas więcej. Zamieszkaliśmy w pobliżu siedziby władcy, a naszym głównym zadaniem stało się zacieśnianie łączących nas więzi. Uczyliśmy się siebie nawzajem. W oczach mojego jeźdźca dostrzegłem cień przywiązania, a także głębokiego żalu. Wkrótce dowiedziałem się, co go dręczy.
- Jesteś Cierniem – stwierdził któregoś dnia i zrozumiałem, że od dłuższego czasu wybierał dla mnie imię.
Dlaczego?, zapytałem.
Nie podoba ci się?
Podoba. Ale dlaczego?
Mój jeździec pogłaskał mnie po nozdrzach. Mruknąłem ukontentowany.
- Będziesz cierniem dla naszych wrogów.
Moje oczy rozbłysły zadowoleniem, lecz w głębi duszy wiedziałem, że to nie jedyny powód.
Dla ciebie także?,bardziej stwierdziłem niż zapytałem.
Murtagh westchnął.
- Ty ocaliłeś moje życie,ja twoje. Jesteśmy kwita.
Zmrużyłem powieki i dotknąłem go czubkiem nosa.
I teraz już nikomu nie pozwolimy się skrzywdzić.
Nikomu, potwierdził z przekonaniem. Nikomu.
|
Ostatnio zmieniony przez Miranda dnia Wto 10:47, 08 Maj 2007, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Kapitan_Jack_Sparrow1
..::1st League Shur'tugal::..
Dołączył: 29 Mar 2007
Posty: 176
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szczerze? Wiesz, że sam nie wiem . . .
|
Wysłany:
Czw 14:58, 26 Kwi 2007 |
|
Wspaniałe! Nie ma jeszcze ficku opowiadajacego z pierwszej osoby (chodzi tu o prawdziwe pisanie, a nie coś typu pamiętniki (chociaż nie mam nic przeciwko temu)) Nie zauważyłem błędów i za to moje uznanie. Pisz częściej, dłużej i przede wszystkim wiecej!
|
|
|
|
|
Jake
..::Senior Shur'tugal::..
Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Stalowa Wola
|
Wysłany:
Czw 15:08, 26 Kwi 2007 |
|
No, ficka zauwazlem juz dwa dni temu ale dopiero teraz mialem sznace przeczytac go w calosci, podobnie jak ebithril wole opowiadania z 3 osoby ale to jest swietne, mam nadzieje ze bedzie pisal dalej, bo naprwde warto to czytac
|
|
|
|
|
Miranda
..::1st League Shur'tugal::..
Dołączył: 06 Lut 2007
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany:
Pon 11:13, 30 Kwi 2007 |
|
Część trzecia: Droga przez mękę
Szkolenie rozpoczęliśmy,kiedy tylko odrobinę podrosłem. Galbatorix i jego słudzy nie dawali nam odetchnąć. Odbywaliśmy regularne treningi zarówno ciała, jak i umysłu, a każda kolejna lekcja uświadamiała nam, jak niewiele znaczymy. Nasze życie składało się z pasma upokorzeń, bólu i zmęczenia.
Nasza niedola zbliżała nas do siebie. Zdarzało się, że mój człowiek zasypiał nad pergaminami, oparty o mój opancerzony bok. Okrywałem go wówczas skrzydłami i czuwałem, szczęśliwy, iż wreszcie mi zaufał. W końcu, prócz siebie nawzajem, nie mieliśmy na świecie nikogo bliskiego.
Wreszcie nadszedł dzień, gdy założono mi siodło. Murtagh płynnym skokiem wylądował na moim grzbiecie. Kiedy usadowił się wygodnie, rozłożyłem skrzydła i przysiadłem nisko na łapach, mój jeździec ani na chwilę nie stracił równowagi, dobrze przewidując moje ruchy.
Robiłeś to już, prawda?
Parę razy, uśmiechnął się do własnych wspomnień.
Zaszumiało powietrze, świat zawirował czerwienią. Uru'baen zmalał nagle, pozostał w tyle, popadł w zapomnienie. Nasze umysły połączyły się same z siebie, by rozkoszować się namiastką wolności, jaką dawał wspólny lot. Coraz bardziej oddalaliśmy się od stolicy, a w głowach zaświtała na moment szalona myśl o ucieczce.
Odczuliśmy wówczas, jak silnie przysięga nas zniewala. Jakże zdradzieckie okazały się niewidzialne łańcuchy, którymi skuto nasze umysły! I, choć obaj wstydziliśmy się do tego przyznać, tym razem poddaliśmy się bez walki...
Zmierzaliśmy z powrotem do pałacu po wielu męczących akrobacjach, do jakich rozkazano nam przywykać, kiedy nastąpił atak. Z dołu, z wyciągniętą szyją, pędził ku nam potężny kształt. Powietrze zadrżało od jego ryku, a ogromne skrzydła wywoływały niemały huragan. Z szeroko otwartej paszczy buchnął słup ognia i wiedziałem, że nie zdążę go ominąć.
Murtagh wykrzyknął zaklęcie w ostatniej chwili i płomienie przeleciały bokiem. Nie rozumiejąc, co się święci, zawisłem na moment w powietrzu, po czym odbiłem w tył spiralą, omal nie gubiąc jeźdźca. I tym razem Shruikan wykorzystał mój błąd – sprężył się i, wyrzuciwszy z niewiarygodną szybkością głowę, zatopił zęby w mojej szyi. Zawyłem z bólu i usłyszałem syknięcie Murtagha. Chwilę potem kula sprężonego powietrza uderzyła czarnego smoka między oczy.
Shruikan wyglądał na zaskoczonego. Puścił mnie, lecz nie wycofał się ani na metr. Złożyłem skrzydła i spikowałem w bok, jednak atakujący musiał przewidzieć ten manewr, gdyż oberwałem solidnego kopniaka w brzuch. Uderzenie okazało się na tyle silne, że straciłem sterowność i przekoziołkowałem w powietrzu. Wtedy czarny smok niedbałym, lekceważącym ruchem samego koniuszka ogona, strącił Murtagha z siodła.
Natychmiast rzuciłem się w dół, lecz mój jeździec zdążył zareagować i spowolnił swój upadek magią. Wylądowałem przy nim, krwawiąc, warcząc ze złości i wstydu. Dostrzegłem, że porządnie się potłukł.
Shruikan, kilkakrotnie większy ode mnie, nakrył nas obu swym wielgachnym cieniem, gdy przysiadł w pobliżu. Jego towarzystwo stresowało mnie; stary smok był bowiem nieobliczalny. Podejrzewałem, iż udzielało mu się szaleństwo jego pana.
Nie dbasz o jeźdźca!, ryknął na mnie, wypuszczając z pyska kłęby duszącego dymu. Zmrużyłem oczy, dotknięty do głębi. Miał rację. Shruikan pochylił się nad Murtaghiem, który zdążył podnieść się z ziemi i otrzepać ubranie. A ty zbyt wolno reagujesz!
Milczeliśmy, zakrwawieni, zmęczeni, kipiący gniewem. Shruikan popatrzył na nas błyszczącym okiem. Nie wiedziałem, czy z nas kpi, czy jedynie nam współczuje.
Jesteście żałośni, skwitował po chwili.Odwrócił się, omal nie ścinając nam głów potężnym ogonem, i rozpostarł skrzydła. Macie szczęście, że Galbatorix się o tym nie dowie.
Patrzyliśmy w ciszy, jak odlatuje. Murtagh uleczył moje rany resztkami energii, po czym, wyczerpany, oklapł w siodle. Zamknęliśmy przed sobą umysły, by w samotności przeżuwać nasz wstyd.
Kolejne lekcje były równie bolesne. Shruikan igrał z nami – wyraźnie bawiły go nasze upadki. Za każdym razem przypominał nam również, że nie ma na grzbiecie jeźdźca władającego magią, co jeszcze pogłębiało nasze porażki.
Rzeczywiście, nie dawaliśmy sobie rady, co dostrzegł także Galbatorix. Zniecierpliwiony i zły, wyciągnął ku nam pomocną dłoń, a przynajmniej tak nam się miało wówczas wydawać. Dzisiaj wiem już, że łatwo pozwoliliśmy się omamić jego pięknym słowom, chociaż wtedy, pośród tylu upokorzeń, poznanie tajemniczych zaklęć króla, wydawało się Murtaghowi jedynym rozwiązaniem.
Po odebraniu stosownych nauk, pech zniknął nagle, jakby zagoiła się w nas długo jątrząca się rana. Zakosztowaliśmy władzy, jakiej daje siła i strach. Oglądaliśmy siebie oczami przerażonych naszym widokiem obserwatorów, wnikaliśmy do słabych, zalęknionych umysłów. Rozsmakowaliśmy się w tym.
Wówczas bawiło mnie to, lecz z czasem pojąłem swój błąd.
|
Ostatnio zmieniony przez Miranda dnia Wto 10:48, 08 Maj 2007, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Miranda
..::1st League Shur'tugal::..
Dołączył: 06 Lut 2007
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany:
Pon 12:31, 30 Kwi 2007 |
|
Część czwarta: Blizna
Wzrastaliśmy w siłę z każdym dniem. Osobliwa, obca część umysłu mojego jeźdźca, którą dostrzegłem już dawno, dźwięczała w jego głowie coraz głośniej i częściej, budząc moje obawy. Z niepokojem obserwowałem jego rosnącą fascynację mroczną magią króla, lecz Murtagh wyśmiał mój strach.
- Nie widzę niczego niestosownego w korzystaniu z zapomnianych zaklęć – tłumaczył. - Każdy, kto ma dość odwagi i rozumu, powinien doskonalić swoje umiejętności.
Opuściłem głowę i ostentacyjnie polizałem szpony.
- Co? - rozzłoszczone spojrzenie Murtagha przewiercało i czaszkę.
Nic.
Nic, tylko co?
Tylko dałbym głowę -odparłem łagodnie – że Morzan myślał dokładnie tak samo.
Spodziewałem się wybuchu, jednak mój jeździec zamilkł nagle, a jego bystre oczy przygasły. Staliśmy tak przez chwilę,zaś twarz Murtagha zastygła w zawziętą maskę, którą miałem oglądać coraz częściej.
Zacząłem żałować, że go sprowokowałem. Milczenie zawisło między nami, więc odezwałem się, nie mogąc dłużej go wytrzymać.
Murtaghu...
- To moja wyrda – przemówił, jakby sam sobie coś tłumaczył. - Moja blizna i moje dziedzictwo. Dlaczego miałbym z tym walczyć?
Nie wydaje mi się -rzekłem, przygnębiony – aby los Jeźdźca był z góry przesądzony. Sami kształtujemy swoją przyszłość.
Zaśmiał się donośnie, lecz w jego śmiechu nie było radości. Zrozumiałem, co ma na myśli.
- Mój kochany Cierń – Murtagh przez moment znowu był sobą, człowiekiem, dla którego się wyklułem. - Już dawno zdecydowano za nas.
Nie miałem sił ani argumentów, by zaprzeczyć jego słowom.
Tymczasem w całej stolicy aż huczało od pogłosek o nadchodzącej bitwie. Zbierano wojska, rozsyłano gońców i, co najbardziej mnie zmartwiło, zakazano nam lotów nad okolicą. W zasadzie trzymano mnie w zamknięciu, z daleka od wścibskich spojrzeń. Może to i dobrze, zważywszy na fakt, że i tak nie mieliśmy w tym rozgardiaszu niczego sensownego do zrobienia.
Murtaghowi również coś doskwierało. Miotał się po komnatach, tłumacząc swoją nerwowość brakiem zajęcia. Jednak nie zdołał ukryć przede mną prawdziwej przyczyny owego niepokoju.
Obaj wiedzieliśmy, że, prędzej czy później, Galbatorix pośle nas do bitwy. Nie mogłem doczekać się tej chwili. Uwielbiałem walkę samą w sobie, podobnie jak mój jeździec. Tak nas wytresowano...
Wybraliśmy z królewskiej zbrojowni odpowiedni ekwipunek. Dostałem solidne siodło do walki, lecz nie zgodziłem się na pancerz, gdyż nieprzyjemnie krępował ruchy. Natomiast Murtagh wypatrzył dla siebie przedniej roboty miecz oraz wspaniałą zbroję z hełmem ukrywającym twarz.
Któregoś wieczora spostrzegłem, jak mój człowiek w zamyśleniu przygląda się nowemu pancerzowi. Porzuciłem drzemkę i podszedłem nieco. Wyczyszczona dokładnie stal błyszczała niczym zwierciadło.
- Draumr kopa – wyrzekł cicho Murtagh, a ja w milczeniu spoglądałem mu przez ramię.
Jasna powierzchnia zafalowała, przybrawszy odcień przybrudzonego błękitu. Domyśliłem się, kogo próbujemy postrzec, jednak kolor szybko zmienił się w niemal idealną czerń. Murtagh poruszył się, podirytowany blokującym wizję zaklęciem. Poczułem, jak traci energię i, choć nie brakowało mu sił, by kontynuować, porzucił swój zamiar.
Zerknąłem kątem oka na poważne oblicze mojego jeźdźca, kolejny raz podziwiając mistrzostwo, z jakim ukrywał wewnętrzną burzę pod beznamiętną maską. Zdziwiłem się jedynie, że nie uwolnił magii.
Myśli Murtagha krążyły przez chwilę bez celu, by stworzyć tym razem niezwykle wyraźny obraz. Skupiłem wzrok na połyskującej stali i zobaczyłem młodą kobietę w zielonej sukni. Nie widziałem dotąd podobnej kobiety. Jej gładka skóra miała interesujący, brązowy odcień. Na twarzy postrzeganej gościł życzliwy, oficjalny uśmiech, lecz w jej oczach błyszczała troska.
Nasuada, pomyślałem. Nim zdążyłem uważniej się przyjrzeć, wizja rozmyła się, a w stalowym lustrze odbijały się już wyłącznie nasze sylwetki. Murtagh pochylił się nad pancerzem i, zauważywszy jedną jedyną rysę na nieskazitelnej powierzchni, wybuchnął dziwnym, opętańczym śmiechem.
Koniec części czwartej.
Informuję, że - z przyczyn niezależnych - nastąpi teraz dłuższa przerwa w opowiadaniu. Jednak obiecuję, że wkrótce je dokończę.
Zachęcam wszystkich do nadsyłania opinii i komentarzy. Chętnie coś zmienię albo dopiszę, zgodnie z Waszymi wskazówkami. Do zobaczenia potem!
|
Ostatnio zmieniony przez Miranda dnia Wto 10:48, 08 Maj 2007, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Miranda
..::1st League Shur'tugal::..
Dołączył: 06 Lut 2007
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany:
Wto 10:23, 08 Maj 2007 |
|
Część piąta: Wizje
Wojska już wyruszyły, a my wciąż czekaliśmy, sami nie wiedząc, na co. Po jakimś czasie wezwano Murtagha przed oblicze władcy. Rozmawiali długo, zaś ja wprost szalałem z niepokoju, dręczony przez dziwne przeczucia.
Kiedy mój jeździec wrócił wreszcie, wbiłem w niego pełne napięcia spojrzenie. Zignorował mnie, był jakby nieobecny. Z trudem udało mi się wyłowić sens z jego pędzących bezładnie myśli, jednak po chwili słowa „Selena” i „bracia” nabrały dla mnie oczywistego znaczenia.
Milczałem, czekając, aż nieco się uspokoi. Patrzyłem, jak początkowy szok przeradza się w żal, potem w gniew. Zrozumiałem, iż teraz będzie mu jeszcze trudniej – Galbatorix zmusi nas do walki nie tylko z przyjacielem, ale z rodzonym bratem mojego człowieka...
Następnego dnia król wezwał nas obu. Dostaliśmy szczegółowe rozkazy, ale nie zaufano nam na tyle, by wierzyć, że wypełnimy je bez dodatkowych przysiąg. Nie mieliśmy jednak zabijać smoczycy.
Gdy zapytaliśmy, dlaczego zachowanie jej przy życiu jest tak istotne, król uśmiechnął się zagadkowo. Przeszył nas obu świdrującym spojrzeniem, pod którym ciarki chodziły po plecach, i zaczął swoją opowieść.
Słuchaliśmy jej jak oczarowani. Rozpostarł u naszych stóp wizję, niczym barwny kobierzec tkany złocistymi słowy. Oczami wyobraźni ujrzeliśmy onieśmielające swą wspaniałością Imperium, zjednoczone pod jednym sztandarem. Smoki szybowały nad bogatymi miastami, niosąc na grzbietach nowych Jeźdźców, nie znających zepsucia i oddanych królowi. Wolne od buntowników ziemie wydawały obfite plony, ludzie rodzili się i umierali w szczęściu, jakie zapewniał im troskliwy władca.
Widzieliśmy to wszystko bardzo dokładnie, jakby na wyciągnięcie ręki. I nagle zapragnęliśmy takiego świata, szczęśliwi, że możemy wziąć udział w jego tworzeniu. Z zapałem zabraliśmy się do pracy.
Wyruszyliśmy późnym wieczorem. Z radością wzniosłem się w bezchmurne nocne niebo i poszybowałem w mrok. Lecieliśmy wysoko, niezauważeni przez nikogo, rozkoszując się ciszą i lekkim wiatrem. Jednak wkrótce poczuliśmy w oddali czyjąś obecność.
Bez ponaglenia zniżyłem lot, by przyjrzeć się obcym. Dostrzegliśmy w dole maszerującą armię. Brodaci wojownicy mieli pięknie wykonane zbroje, w krzepkich dłoniach dzierżyli młoty i topory.
Krasnoludy? - zapytałem.
Owszem,potwierdził Murtagh. Hrothgar ich prowadzi. Prawdopodobnie dotrą na miejsce po południu.
Zmrużyłem drapieżnie oczy. Wietrzyłem krew.
Wykonałem ostry zwrot w powietrzu i popędziłem do obozu. Z góry wyglądał jak błyszczące setkami iskier rozgrzebane palenisko, rozciągnięte na szerokim pasie jałowej ziemi. Zerknęliśmy przelotnie w stronę namiotów Vardenów, jakże niewielu, w porównaniu z potęgą Galbatoriksa, i przygotowaliśmy się do lądowania.
Jeszcze na sporej wysokości dotarło do nas przerażenie wartowników, którzy pierwsi nas dostrzegli. W ich oczach byłem ogromną krwistoczerwoną bestią, nadciągającą wprost z czarnego niby otchłań nieba. Murtagh zaśmiał się lekko, gdy żołnierze rozstępowali się przed nami, chyląc głowy. Przez myśli wielu starszych dowódców przemknęło, iż to sam Morzan powrócił z piekieł, by wesprzeć w boju swego władcę...
|
|
|
|
|
Miranda
..::1st League Shur'tugal::..
Dołączył: 06 Lut 2007
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany:
Wto 9:58, 22 Maj 2007 |
|
Dziękuję wszystkim za tak miłe recenzje i... proszę o więcej! Z pewnością zmobilizuje mnie to do dalszego pisania...
Część szósta: Padlina
Poznaliśmy ich z daleka. Ogolone głowy, szaty błyszczące fioletem w świetle pochodni, na twarzach złośliwe uśmiechy. Bliźniacy zbliżali się w naszym kierunku, wyraźnie niezadowoleni, że król przysłał nas do obozu.
Murtagh spoglądał na nich lodowatym wzrokiem. Jego gniew udzielił mi się niemal natychmiast, dlatego warczałem cicho z obnażonymi kłami.
Łysi magowie uśmiechnęli się prawie jednocześnie.
- Kogóż to nasze oczy widzą? - zadrwił otwarcie jeden z nich. - Murtagh! Tęskniłeś?
Rzuciłem się naprzód z taką furią, iż obaj cofnęli się o pół kroku, jednak ich twarze pozostały kamienne.
- Leżeć! – odparował drugi Bliźniak. Widocznym było, jak walczy ze sobą, aby te słowa zabrzmiały spokojnie.
- Zatem – zwrócił się do Murtagha – oddajesz się pod naszą komendę, Jeźdźcze?
Tym razem to mój człowiek wybuchnął śmiechem. Z nieukrywanym zadowoleniem patrzyłem, jak paskudne gęby magów wykrzywiają się w grymasach złości, jak pokrywają je rumieńce urażonej dumy. Przez jakiś czas czułem wymianę ostrych myśli i obelg. Wreszcie jeden z Bliźniaków, nie wytrzymawszy napięcia, zaatakował Murtagha mentalnie. Mój Jeździec uśmiechnął się tylko, po czym odpowiedział uderzeniem tak potężnym, że zdezorientowany przeciwnik stracił równowagę, zaś z nosa i uszu popłynęły mu strużki lepkiej krwi.
Stałem z boku, gotowy w każdej chwili pomóc mojemu człowiekowi. Nie potrzebował wsparcia, był wystarczająco silny. Krótkimi słowami powalił drugiego z magów na ziemię i spętał ich obu paraliżującym zaklęciem. Leżeli bez ruchu, zdani na naszą łaskę, plując krwią i złorzecząc zwycięzcy.
Szybko ich pokonał. Może zwyczajnie ich zaskoczył? W końcu Bliźniacy także szlifowali swoje umiejętności na dworze Galbatoriksa, lecz najwyraźniej król nie zdradził im wszystkich tajemnic swej magii...
Murtagh stał nad nimi, napawając się tą sytuacją., na jego usta wypełzł lekki uśmiech. Przez chwilę myślałem, że ich zabijemy.
- Nie tkniesz nas... - wycharczał mniej pokiereszowany z magów. - Król ci nie daruje...
Zamilkł nagle, z ustami otwartymi jak do krzyku, i wywrócił oczami tak, że ujrzałem same przekrwione białka. Męka drugiego nie była lżejsza – rzucał się w drgawkach, zmagając z zaklęciem.
Wtedy Murtagh wycofał magię. Spojrzał z pogardą na Bliźniaków, łapczywie chwytających powietrze, i wyrzekł spokojnie:
- Znacie rozkazy, ścierwa. Nie wchodźcie nam więcej w drogę.
Odwrócił się na pięcie. Podążyłem za nim na skraj obozu.
Świt wstał blady, czerwony, jakby przewidywał rozlew krwi. Drzemałem, gdy Vardeni zaatakowali wojska Imperium. Odgłosy walki ledwie docierały do mnie i opartego o mój bok Murtagha. Tam, gdzie się znajdowaliśmy, prawie nie było żołnierzy, tylko stada oszalałych padlinożernych ptaków.
Zamknąłem oczy i przeciągnąłem się, ignorując krzyki umierających.
Nie interesuje cię bitwa? - sięgnąłem myślami ku mojemu człowiekowi, ni to z ciekawości, ni to z chęci przerwania milczenia.
Nie.
Ale nasi żołnierze giną, stwierdziłem z lekkim naciskiem. Znałem rozkazy, lecz rwałem się do walki.
Nie ma “naszych”, mój drogi, odparł z powagą. Ani wrogów.
A kto?
Milczał. Wrony zbliżały się, łypiąc podejrzliwie, zwabione naszym bezruchem.
My. Sami przeciw wszystkim.
Jedna z wron skubnęła mnie w koniuszek ogona. Jej towarzyszki spoglądały ciekawie z bezpiecznej odległości. Zaatakowałem, podirytowany. Ptak wzbił się w powietrze z okrzykiem przerażenia, lecz dosięgnąłem go w locie. Kostki zachrzęściły mi w zębach. Wyplułem ptaka i patrzyłem przez chwilę, jak drży w agonii. Reszta ścierwojadów odleciała w poszukiwaniu bezpieczniejszego miejsca.
Murtagh spojrzał na mnie dziwnie, potem uśmiechnął się. Czekaliśmy dalej, obojętni na błagania dowódców, aby ruszyć im z pomocą. Ziewnąłem i zerknąłem w stronę namiotu Bliźniaków. Sprzeczali się z kimś, wymachując rękami. Jeden z nich spojrzał ku nam z nienawiścią, potem szepnął coś do ucha drugiemu.
Popatrz, zwróciłem uwagę Murtaghowi. Pewnie znowu coś knują.
Obejrzał się niechętnie, wzruszył ramionami.
Oni? Już są padliną. Tylko jeszcze nie zdają sobie z tego sprawy.
Ich Jeździec walczy, stwierdziłem, gdy nuda zaczęła mocniej mi doskwierać. Zbliżało się popołudnie, a my wciąż tkwiliśmy w tym samym miejscu.
Niech walczy, odparł Murtagh. Niech się zmęczy. W końcu nie mamy się pozabijać...
Wstałem i oparłem się przednimi łapami o jedną z pobliskich skał, tak, że z wysokości wyciągniętej szyi widziałem, co dzieje się na polu bitwy. Mój jeździec wspiął się także, by stanąć u mego boku. Razem patrzyliśmy na wznoszące się nad równiną dymy, na ścierające się z impetem szare masy ludzi. Wtem ujrzeliśmy śmigający w gęstym powietrzu błękitny kształt. Wojska Imperium otoczyły go gradem strzał, które nie wyrządziły mu najmniejszej szkody, a nawet nie spowolniły lotu. Po chwili pechowi łucznicy padli na ziemię, niczym łan skoszonego zboża, gdy niebieski Jeździec pokonał chroniącego oddział maga.
Aż zaświerzbiła mnie skóra, tak bardzo nie mogłem doczekać się wylotu. Murtagh klepnął mnie w łopatkę, spojrzał na wschód.
- Zaraz będą - powiedział cicho, patrząc gdzieś w dal nieobecnym wzrokiem.
Istotnie, ledwie wypowiedział te słowa, kiedy dopadł do nas goniec na spienionym rumaku. Koń zarżał opętańczo na mój widok i stanął dęba, omal nie zrzucając jeźdźca. Murtagh uśmiechnął się pod nosem.
- Krasnoludy, mój panie... - wykrztusił prorażony naszym widokiem posłaniec i, widząc kiwnięcie głową mego człowieka, czym prędzej odjechał.
Gdy zakładano mi siodło, z niecierpliwością przestępowałem z nogi na nogę. Z podniecenia darłem pazurami ziemię, a z mojego gardła dobiegał groźny pomruk. Mój jeździec usadowił się wygodnie i chwycił miecz.
Milczeliśmy. Z daleka dobiegały ku nam odgłosy radości – to Vardeni witali odsiecz... Murtagh dał znak stojącemu nieopodal oficerowi. Zagrał róg. Jego donośny, czysty dźwięk zawibrował wokół, wlewając otuchę w serca żołnierzy, mobilizując ich do wysiłku. Odpowiedział mu odgłos bębnów, który roztoczył nad polem aurę napiętego oczekiwania.
Pokaż, co potrafisz, rzekł Murtagh z nutką żartu w głosie.
Warknąłem i błysnąłem czerwienią oczu. Na języku czułem jeszcze odrobinę krwi.
Kolejne uderzenie bębna. Jednym susem rzuciłem się w górę, załopotałem skrzydłami. Stada padlinożerców rozpierzchły się w mgnieniu oka, zostawiając mi panowanie na tym skrawku nieba.
|
|
|
|
|
Miranda
..::1st League Shur'tugal::..
Dołączył: 06 Lut 2007
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany:
Pią 11:00, 01 Cze 2007 |
|
Jeszcze raz wszystkim serdecznie dziękuję. Następna część już w drodze.
Jednak mam do Was pytanie: Skończyć opowiadanie, czy pisać je dalej? A dokładniej, czy zakończyć Ficka w momencie, w którym kończy się "Najstarszy" i poczekać z resztą na kolejny tom, czy pofantazjować sobie na temat dalszych losów bohaterów?
Co o tym sądzicie? Czekam na opinie...
|
|
|
|
|
Kapitan_Jack_Sparrow1
..::1st League Shur'tugal::..
Dołączył: 29 Mar 2007
Posty: 176
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szczerze? Wiesz, że sam nie wiem . . .
|
Wysłany:
Pią 13:01, 01 Cze 2007 |
|
Fantazjuj! Pewnie, ze chcę dalszą część! Najlepiej to jak wracają z powrotem do Galbatorixa (będzie się coś ciekawego działo). Opowiadanie jest świetne!
|
|
|
|
|
smoczyca
..::1st League Shur'tugal::..
Dołączył: 23 Wrz 2006
Posty: 175
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany:
Nie 20:17, 03 Cze 2007 |
|
(Tak Cierń rzecz jasna. Sorry, spieszyłam się) Piękna była ta scena z Bliźniakami. Zwłaszcza to "Leżeć!". No i reakcja Ciernia.
|
|
|
|
|
Kapitan_Jack_Sparrow1
..::1st League Shur'tugal::..
Dołączył: 29 Mar 2007
Posty: 176
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szczerze? Wiesz, że sam nie wiem . . .
|
Wysłany:
Pon 9:23, 04 Cze 2007 |
|
Spanikowali bliźniacy byli. Ale to "leżeć" było super! Atak bliźniaka na Murtagha też był fajny . Widać, ze to już "ścierwa" .
Uff... ale mnie to wysiłku kosztowało... .
|
|
|
|
|
Miranda
..::1st League Shur'tugal::..
Dołączył: 06 Lut 2007
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany:
Pon 11:07, 11 Cze 2007 |
|
Wysiłek niech zostanie nagrodzony! Oczekuję komentarzy. Jednocześnie oświadczam, iż nie zamieszczę ani słowa więcej, jeśli nie pojawią się pod spodem Wasze posty... A szykuje się coś innego niż dotychczas...
Część siódma: Zderzenie
Wznieśliśmy się powoli w pochmurną przestrzeń. Na odpowiedniej wysokości zatrzymałem się i zawisłem bez ruchu, pozwalając nieść się masom powietrza. Zachłannie chłonąłem wszystkie dźwięki i zapachy, pulsujące karminowym pogłosem. Na moment dałem się ogarnąć radości wspólnego lotu.
Widzisz go?, dotarły do mnie słowa Murtagha. Dźwięczała w nich nutka goryczy.
Tak, odparłem, rozejrzawszy się pobieżnie, po czym zanurkowałem ku grupie krasnoludzkich wojowników.
Trwało to chwilę zaledwie. Ciała moje i mego jeźdźca zlały się w jeden tętniący wspólną krwią organizm. Nigdy wcześniej nie doświadczyliśmy podobnej jedności - czuliśmy wszystko mocniej, wyraźniej... Najpierw uderzyła w nas fala strachu i zdumienia, wywołana naszą obecnością na polu bitwy. Zmierzyliśmy wzrokiem zbitych ciasno magów i wojowników, osłaniających swego władcę. Patrzyliśmy w nieznające lęku oczy Hrothgara i zawahaliśmy się na moment... Nie, to Murtagh się zawahał.
Zaatakowaliśmy. Machnięcie skrzydłami. Z wyciągniętej ręki mojego człowieka wyprysnęła rubinowa strzała, zmierzająca ku opancerzonej piersi króla krasnoludów. Poczuliśmy magiczny opór i uśmiechnęliśmy się pod nosem. Kolejne uderzenie skrzydeł. Pionowy lot w górę i obojętne spojrzenie na bezwładne ciała, rozciągnięte na wilgotnej od krwi ziemi.
Pośród lamentu i rozpaczy, jaka ogarnęła szeregi buntowników, zabrzmiał głos straszliwej wściekłości. Ogłuszający ryk zadudnił w naszych uszach, stanowił wyzwanie i groźbę. Nasze mięśnie napięły się w gotowości, oczy przymknęły w skupieniu...
Wtedy ją zobaczyłem. Większa ode mnie, ubrana w pogiętą, zakrwawioną zbroję, kipiąca gniewem i chęcią zemsty. Pędziła w naszym kierunku niczym atakujący jastrząb. Ponaglony przez Murtagha wystrzeliłem w górę i spikowałem łukiem w jej stronę, by nabrać prędkości.
Zbliżaliśmy się nieuchronnie, pośród świstu powietrza i rozmazanych barw. Murtagh pochylił się nad mym karkiem, klepnął z troską w łopatkę. Wówczas poczuliśmy lekki ucisk – próbowano wedrzeć się do naszych umysłów, obsypano gradem wyzwisk. Coś ukłuło mnie w głębi, lecz mój jeździec nie pozwolił mi na rozproszenie uwagi.
Nacisk na naszą wolę wciąż rósł. Murtagh uderzył Jeźdźca potężną porcją energii i tamten natychmiast wycofał się za bariery. Odniosłem wrażenie, że nieco się przestraszył.
Teraz moja kolej... - pomyślałem jeszcze, nim błękit na dobre zlał się z czerwienią.
Impet zderzenia omal nas nie ogłuszył. Zwarliśmy się w powietrzu, trąc pazurami gdzie popadło, charcząc z podniecenia i złości. Wirując, tłukliśmy ogonami i skrzydłami, aby jak najmocniej dokuczyć przeciwnikowi.
Smoczyca była o wiele mniejsza od Shruikana, więc jej ciosy nie były aż tak dotkliwe. Owe rozmiary sprawiły jednak, iż odznaczała się znacznie lepszą zwrotnością i refleksem. W zasadzie byliśmy w podobnej formie i jedynie przypadek lub aktualna dyspozycja miały zadecydować o zwycięstwie w tym starciu.
Spadaliśmy w zawrotnym tempie. Wreszcie udało nam się rozdzielić i nabrać wysokości. Widziałem, jak błękitna otwiera paszczę, w której wzbierają płomienie. Ogień nawet do nas nie dotarł, a ja zaatakowałem smoczycę jej własną bronią.
Jej jeździec cudem zdążył zareagować. Murtagh zbeształ mnie delikatnie, przypominając o rozkazach. Zignorowałem go, zaprzątnięty walką. Wyminąłem smoczycę ostrym skrętem, wykonałem nawrót i chwyciłem zębami oddalający się ogon przeciwniczki.
Pokiereszowani i coraz bardziej zmęczeni, kontynuowaliśmy zmagania, raz wznosząc się, raz opadając. Żadne z nas nie potrafiło zdobyć przewagi. Po chwili błękitna na moment zniknęła mi z oczu, wzbiwszy się pionowo w szarą masę chmur. Mój jeździec rozejrzał się, nie wiedząc, co zamierzają przeciwnicy.
W lewo! - krzyknął nagle, widząc spadającą z góry czerwoną klingę. Za późno. Nie zdążyłem i poczułem straszliwy, piekący ból rozrywanego mięśnia. Ryknąłem z wściekłości i z trudem przyciągnąłem ranioną nogę do ciała, by zminimalizować upływ krwi.
Wytrzymaj, odezwał się Murtagh . Troska w jego głosie walczyła z narastającą wściekłością. Jeszcze trochę. Zmusimy ich do lądowania.
Warknąłem coś niewyraźnie i rzuciłem się z impetem na szybującą w dole smoczycę. Krążyłem z uporem nad jej głową, nie pozwalając wzbić się wyżej. Wkrótce oboje byliśmy już tak zmęczeni, że zrezygnowaliśmy nawet z machania skrzydłami...
Przez otaczającą umysły przeciwników barierę przebijał się nikły głos.
Odetnij ich, warknąłem, zniecierpliwiony. Przed oczami widziałem białe płatki.
Murtagh spełnił moją prośbę i po chwili błękitna dała za wygraną. Poczułem ulgę, widząc, jak ląduje na pobliskim płaskowyżu, i podążyłem jej śladem.
Wylądowałem ciężko, a uszkodzone mięśnie zapłonęły bólem przy zetknięciu z ziemią. Upływ krwi sprawił, iż świat zawirował mi przed oczami za zasłoną różowej mgły. Dygocząc, popatrzyłem na mojego prześladowcę i zawrzałem gniewem.
Zabiję, pomyślałem tylko i skoczyłem ku stojącej nieopodal, nieco rozmazanej sylwetce.
Zostaw! Słowa Murtagha poraziły mnie stanowczością, więc zatrzymałem się w pół ruchu. Ja to załatwię.
Zabiję, warknąłem, nieprzekonany. Mój jeździec uwolnił nogi ze strzemion i zsunął się na ziemię.
Spokojnie. Niegrzeczność to oznaka słabości – nie widziałem jego ukrytej pod hełmem twarzy, lecz byłem pewien, że się uśmiecha. Najpierw cię uleczę. Ufasz mi?
Zamilkłem natychmiast i poczułem, jak opuszcza mnie nerwowe napięcie. Oczywiście, że mu ufałem. Jak nikomu na świecie.
Skończywszy, Murtagh chwycił miecz. Dopiero teraz zaszczycił drugiego jeźdźca uwagą. Zagrała stal. Przez jakiś czas obserwowałem walczących, potem jednak wbiłem wzrok w przyczajoną po drugiej stronie płaskowyżu smoczycę. Nawet nie zerknęła w moją stronę, całkowicie pochłonięta starciem, gotowa w każdej chwili pomóc swojemu człowiekowi. Jej błękitne łuski były pokryte warstwą kurzu i zakrzepłej krwi, ogon wił się wężowymi skrętami. Śledziłem te ruchy, sam nie wiedząc, dlaczego, i dopiero odgłos upadku wyrwał mnie z zamyślenia.
Wygrywaliśmy. Mój jeździec górował nad pokonanym, dyszącym ze zmęczenia przeciwnikiem. Jednak ów poderwał się nagle z ziemi, skoczył ku swemu prześladowcy i ściągnął hełm z jego głowy.
Nie przeszkadzaj nam, Murtagh uprzedził mój atak. Był spokojny, choć przychodziło mu to z niemałym trudem.
Zrozumiałem, co zaraz nastąpi. Od tej chwili, mogłem jedynie przysłuchiwać się rozmowie...
|
|
|
|
|
Miranda
..::1st League Shur'tugal::..
Dołączył: 06 Lut 2007
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany:
Śro 14:44, 20 Cze 2007 |
|
Część ósma: Samotna skała
Szybując w milczeniu, minęliśmy obozy i bitewny zgiełk. Kiedy Płonące Równiny zostały daleko w tyle, poczułem wzbierające nagle fale dziwnych emocji. Nie wiedziałem, czy pochodziły ode mnie, czy od mego jeźdźca, jednak poddałem się im, nie zważając na zmęczenie.
Byłem wściekły na Murtagha. Nie rozumiałem części jego decyzji, a ich przyczyn mogłem się jedynie domyślać. Z rozżaleniem pojąłem, iż wciąż ukrywał przede mną zbyt wiele, bym mógł mu ufać tak ślepo, jak dotychczas. Dopóki nie poznam całej prawdy, nie może być mowy o jedności.
Bez ostrzeżenia, nawet nie wydawszy dźwięku, wystrzeliłem pionowo w górę, tak szybko, iż mój jeździec zachłysnął się od pędu.
Cierń! Co ty wypra... - głos Murtagha wyrażał niezrozumienie i obawę. Nie pozwoliłem mu dokończyć, odepchnąłem jego myśli. Wykonałem obrót w powietrzu i, przycisnąwszy ciasno skrzydła do ciała, zacząłem spadać. Bezwładnie, jak kamień, głową w dół. Ziemia pędziła nam na spotkanie w takim tempie, że sam musiałem przymknąć powieki, chroniąc oczy przed oporem powietrza...
* * *
Jak dokładnie brzmiały rozkazy?
Nie podobało mi się to. Byliśmy o krok od wykonania zadania, błękitna i jej Jeździec czekali na decyzję Murtagha, zdani na naszą łaskę, a on zadawał mi niepokojące pytania. Mruknąłem coś niechętnie, lecz mój człowiek nie dawał za wygraną. Nie odgadłem, co zamierza uczynić.
Cierń!
Warknąłem i zablokowałem przed nim pewne zakamarki mojej pamięci.
Jak dokładnie brzmiał rozkaz?
,,Zabijcie Hrothgara gdy tylko nadejdzie z odsieczą. Spróbujcie pojmać smoczycę i Jeźdźca. Nie ujawniajcie się zanim...”
Starczy. Na pewno ,,spróbujcie”?
Tak, wycharczałem po chwili milczenia. Nie wierzyłem, że to zrobi...
* * *
Murtagh krzyknął, wyrywając mnie z zamyślenia. Rozłożone w ostatniej chwili skrzydła spowolniły upadek na tyle,iż dałem radę odbić w bok tuż przed tym, zanim uderzyliśmy z rozmachem w pobliskie skały. Mój jeździec był całkowicie zdezorientowany, usiłował nawet użyć magii, by przerwać ten szaleńczy lot.
Nie, mój drogi. Polatamy jeszcze.
Kompletnie ci odbiło?
Zignorowałem go i skręciłem najgwałtowniej, jak tylko potrafiłem. Zbliżaliśmy się w stronę gór. Przyspieszyłem. Mijane slalomem ośnieżone szczyty błyskały raz z jednej, raz z drugiej strony. Poczułem, jak Murtagh przywiera do mojego grzbietu.
Zatrzymaj się i powiedz, o co chodzi!
Ryknąłem i odbiłem się przednimi łapami od jakiegoś zbocza. Siła uderzenia podrzuciła mojego jeźdźca w siodle.
O co chodzi? Chcesz mnie zabić?!
Znów spikowałem. Niedokładnie wymierzyłem odległość i otarłem się z potwornym zgrzytem o jeden z wierzchołków.
Ujrzałem przed nami samotną skałę. Zwolniłem i wylądowałem, wzbijając tuman białych płatków. Echo i łopot skrzydeł zniknęły wśród czerni i szarości, w nienaturalnej, aksamitnej ciszy.
Murtagh zsunął się z siodła i zachwiał na ugiętych nogach. Zakręciło mu się w głowie, omal nie upadł. Gdy zwrócił w śnieg swój ostatni posiłek, pomyślałem, że może jednak odrobinę przesadziłem.
- Co ty sobie wyobrażasz?! - wybuchnął, kiedy doszedł do siebie. - Myślałem, że...
Warknąłem, przerywając mu. Popatrzył na mnie wzrokiem, który mógłby zabić i usiadł na zimnym kamieniu.
Staliśmy tak przez jakiś czas, dysząc ciężko, zanim obaj ochłonęliśmy na tyle, by zacząć rozmowę.
- Nie sądzisz, że należą mi się wyjaśnienia? - zapytał Murtagh z nutką pretensji w głosie.
Nie tylko tobie..., mruknąłem.
Zaczął prószyć lekki śnieg.
Zimno tu, lećmy już.
Nie, zaprotestowałem. Zanim nie wyjaśnimy sobie paru spraw.
Dobrze, o ile nie pozwolisz mi zamarznąć.
Osłoniłem mego człowieka skrzydłem, trochę zawstydzony. Murtagh uśmiechnął się lekko, już bez gniewu. Zastygliśmy na nagiej skale, niczym kamienna rzeźba zamyślonego jeźdźca i jego wiernego smoka, a wiatr wył potępieńczo w oddali.
Jak zwykle proszę o komentarz. Ten fragment powstał jakby "na próbę" - Czy mała zmiana stylu wyszła w tym przypadku na dobre? Co o tym myślicie?
|
Ostatnio zmieniony przez Miranda dnia Pią 11:37, 22 Cze 2007, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Katze
.::Murtagh's Guardian Angel::.(ExtraMod)
Dołączył: 18 Sty 2006
Posty: 4801
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: się biorą dzieci?
|
Wysłany:
Śro 18:41, 20 Cze 2007 |
|
Nigdy nie wypowiadałam się na temat tego opowiadania, ale zapewniam, że zaglądam tu regularnie. I jestem w pełni ukontentowana tym, co tu obserwuję. Piszesz ładnie, pomysł i treść jest bardzo przyjemna i, co ważne, pozbawiona drobnych błędów właściwych niestety lwiej części 'autorów' (wierz mi, niby literówki to detale, ale potrafią definitywnie zepsuć ogół ;>).
Zapracowałaś sobie i mogę powiedzieć Ci z czystym sumieniem:
Pisz dalej. Masz moje błogosławieństwo. :)
|
|
|
|
|
Labellui Cua
..::HighGuru Shur'tugal::.. (ExtraMod)
Dołączył: 31 Mar 2006
Posty: 5162
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: confiteor.mylog.pl
|
Wysłany:
Pią 10:42, 22 Cze 2007 |
|
Pozwoliłam sobie wykasować komentarze, które nic nie wnoszą. Przepraszam autorkę opowiadania, jeśli te komentarze w jakikolwiek sposób jej się przydały lub była z nimi związana uczuciowo. Autorów komentarzy nie przepraszam, bo nie ma za co.
Ciocia Cua
|
|
|
|
|
Kapitan_Jack_Sparrow1
..::1st League Shur'tugal::..
Dołączył: 29 Mar 2007
Posty: 176
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szczerze? Wiesz, że sam nie wiem . . .
|
Wysłany:
Pią 19:36, 22 Cze 2007 |
|
No to teraz napiszę coś długiego i sensownego. No więc.
Bardzo podoba mi się ten fick i regularnie do niego zaglądam. Czekam na część dalszą i bardzo chciałbym byś napisała go jak najpredzej.
Cóż. Nie o to mi do końca chodziło, ale doceniam starania. Ciocia Cua.
|
|
|
|
|
Feomathar
..::3rd League Shur'tugal::..
Dołączył: 11 Kwi 2007
Posty: 68
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: A z @#$%* !!!
|
Wysłany:
Pią 20:22, 22 Cze 2007 |
|
No cóż...
Ty też masz moje uznanie, moja szanowna konkurentko . Z każdą częścią piszesz coraz lepiej, rozwijasz się, a to bardzo dobrze. Mówisz, że zmieniłaś styl... po prostu lepiej piszesz. Cóż, powiem jeszcze tyle, że odtąd będę się jeszcze bardziej starać <nie ma tak łatwo>, by ci dorównać. Tylko tak dalej
|
|
|
|
|
smoczyca
..::1st League Shur'tugal::..
Dołączył: 23 Wrz 2006
Posty: 175
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany:
Nie 9:29, 08 Lip 2007 |
|
Fick piękny... Świetnie wyszła Ci ta część "na próbę" więc pisz dalej, please!
Myślę, że każdy ma inny pomysł na dalszą historię i chętnie zobaczę twój.
(z części ósmej najbardziej podobał mi sie ten szaleńczy lot)
|
|
|
|
|
Miranda
..::1st League Shur'tugal::..
Dołączył: 06 Lut 2007
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany:
Śro 13:08, 18 Lip 2007 |
|
Z przykrością informuję, że z przyczyn niezależnych ( czytaj: wakacyjny brak dostępu do komputera ) nowa część nie pojawi się wcześniej niż we wrześniu.
Mi też jest smutno, ale zapewniam, iż po tej przerwie, praca ruszy z nowym entuzjazmem.
Pozdrawiam!
|
|
|
|
|
Miranda
..::1st League Shur'tugal::..
Dołączył: 06 Lut 2007
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany:
Pon 12:36, 13 Sie 2007 |
|
Witam ponownie!
Praca nad najtrudniejszą częścią "Ciernia" wre, a w głowie aż roi się od nowych pomysłów.
Wykluły się propozycje innych ficków. Chętnie uraczyłabym Was którymś z nich równolegle do już istniejącego. Oto propozycje:
"Dziady Alagezyjskie"
- czyli "Dziedzictwo z przymrużeniem oka. Dwóch dzielnych młodzieńców i towarzyszące im smoki muszą ratować świat przed nieuchronnym końcem. Jedyną szansą na przetrwanie jest odnalezienie Siedmiu Dziadów. Bohaterowie wyruszają w drogę, nie wiedząc, że niektóre Dziady mogą okazać się nieosiągalne...
Fragment:
" Eragon i Murtagh spojrzeli z niedowierzaniem na Durzę.
- Jak to, Dziady?! - wykrzyknęli niemal jednocześnie.
- Tak tu napisane! - zdenerwowany Cień podsunął im pod nosy otwartą księgę. Eragon zachłysnął się kurzem. -Ostrożnie, jest zabytkowa! No nie patrzcie tak, to nie mój pomysł...
Murtagh łypnął na niego spode łba i wyrwał mu z rąk opasłe tomisko. Po chwili zaczął czytać na głos:
- A kiedy wieśniak ostatniej smoczej panny dosiędzie, czarownicy włosy będą farbować, a dziewki nakładać kostiumy nieobyczajne, gdy urgale z nor swoich wypełzną i w ogóle wszystko na psy zejdzie, koniec świata nastąpi, i to taki, że o-ho! W owych to czasach obłąkanych, jedynie Dziadów Siedmiu, co dawne dni pamiętają, w jednym miejscu zebrać należy, aby razem uradzili, co czynić...
- Co to ma być? - wybuchnął śmiechem Eragon. - "Widzenie obłąkanej Praczki Narcyzy"?
- Skąd wiedziałeś? - spytał Durza z entuzjazmem. - Była wielkim autorytetem w dziedzinie przepowiadania.
- Skąd mamy wiedzieć - wtrącił Murtagh - które Dziady są właściwe?
- W następnym rozdziale Narcyza twierdzi, że jedynie człek o sumieniu czystym Dziada rozpozna, choćby się tamten w babę zaklął.
- To wszystko w porządku - na twarzy Murtagha zagościł szeroki uśmiech. - Moje sumienie jest czyste. Nieużywane.
- Więc sprawa załatwiona - zgodził się Eragon. - Nie wiem, na co ja miałbym się przydać.
Eragonie,w jego głowie zabrzmiał głos Sapjiry, dotąd, wraz z Cierniem, przysłuchującej się wszystkiemu zza pleców młodzieńców.
Tak?
Pamiętasz, co powiedziałam, jak wyklułam się dla ciebie?
Że czekałaś tysiąc lat, by usłyszeć moje myśli?
Tak, smoczyca westchnęła. Teraz żałuję..."
"Cień Białej Wieży"
- kulisy Wojny o Pierścień. Boromir jako szpieg Denethora i jedyna nadzieja zachowania równowagi w Śródziemiu. Największe zagrożenie dla pokoju przyczaiło się niespodziewanie na...dworze w Minas Tirith! Historia, w której Gandalf, Pierścień i hobbici to jedynie część wielkiej mistyfikacji,a tylko Czarni Jeźdźcy mogą przeciwstawić się niszczącemu pochodowi Zła...
Fragment wkrótce.
[size=18]"Czerwony ogień"
- inne spojrzenie na młodość Morzana, jego relacje z Bromem i Jeźdźcami, małżeństwo z Seleną oraz służbę u Galbatorixa. Spojrzenie wprost w czerwony ogień - tam, gdzie narodziła się zdrada.
Fragment:
"Smok odwrócił głowę, wypatrując czegoś w ciemności. Morzan uczynił to samo, a migoczące w górze gwiazdy oświetliły sylwetkę skrytego wśród drzew człowieka. Młody Jeździec śledził wzrokiem odzianego w wytarty, niegdyś bogaty strój intruza, z czystej ciekawości.
- Kim jesteś? - zapytał od niechcenia, gdy nieznajomy zbliżył się na stosowną odległość. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, nim mężczyzna wybuchnął dziwnym, urywanym śmiechem.
- Kim jestem? - jego głos zdawał się docierać wprost do umysłu, gdzie wibrował i wsączał się do głębi. - To nie jest teraz ważne. Ważne, kim ty jesteś, Młody Jeźdźcze. I kim możesz się stać..."
Wybór należy do Was!
|
|
|
|
|
Veti
..::3rd League Shur'tugal::..
Dołączył: 11 Maj 2007
Posty: 32
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Aleksandrów Kujawski
|
Wysłany:
Pon 13:06, 13 Sie 2007 |
|
"Czerwony ogień" chyba najbardziej mi sie podoba to coś nowegopowinno być fajne ale dopiero dostaliśmi fragnęty a po nich sie ciężko ocenia
|
|
|
|
|
Izolda
...:User:...
Dołączył: 26 Cze 2007
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ~~~Z Atlantydy~~~
|
Wysłany:
Czw 13:00, 16 Sie 2007 |
|
Jednoznacznie i niezaprzeczalne najbardziej podoba mi się Czerwony Ogień.
|
|
|
|
|
smoczyca
..::1st League Shur'tugal::..
Dołączył: 23 Wrz 2006
Posty: 175
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany:
Pią 14:28, 17 Sie 2007 |
|
"Czerwony Ogień" Chociaż z chęcią bym tez poczytała "Dziady Alagezyjskie"
(edit po chwili namysłu)
No i oczywiście nasz kochany "Cierń"
|
|
|
|
|
mlecz
...:User:...
Dołączył: 13 Maj 2006
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany:
Sob 15:57, 01 Wrz 2007 |
|
Wracając do "Ciernia", Mirando gratuluje publikacji opowiadania w Brisingr. Kima nieźle wybrała. Piszesz jasno i ciekawie. Znalazłaś wspaniały... może dość prosty... ale naprawdę wspaniały pomysł na tworzenie opowiadania.
Po przeczytaniu zasatawiam się nas wizerunkiem Ciernia jaki miałem do tej pory i przyznaje że chyba udało ci się go troche poprawić .
Trzymaj tak dalej, i czego mogę jeszcze życzyć? publikacji na opowiadania na stronie? a w przyszłości jeszcze większej ilości pomysłów które uda ci się przenieść na litery i podzielić się z nimi z większymi gronami ludzi. pozdrówka
|
|
|
|
|
Miranda
..::1st League Shur'tugal::..
Dołączył: 06 Lut 2007
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany:
Pią 17:23, 07 Wrz 2007 |
|
Dziękuję za miłe słowo i za opinię w sprawie innego ficka.
Zatem sytuacja wygląda tak:
"Czerwony Ogień":"Dziady Alagezyjskie - 3:2.
Do dwóch, bo autorka też jest za Dziadami . Z decyzją poczekam, aż wypowie się więcej osób . Dzięki i do dzieła - GŁOSUJCIE!
|
|
|
|
|
Avariel
..::2nd League Shur'tugal::..
Dołączył: 15 Sty 2007
Posty: 115
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Miasto-wiocha, wabi się Hajnówka
|
Wysłany:
Pią 20:40, 07 Wrz 2007 |
|
Ja też chciałabym przeczytać "Czerwony ogień". Bardzo mnie to zainteresowało, a jak narazie to parodii, śmiechu i kwikania mam aż za dużo, więc trochę powagi się przyda.
Co do opowiadania "Cierń" to jak dla mnie jest świetne. Już jakiś czas temu przeczytałam, ale nadal pamiętam jego fragmenty. Mam nadzieję, że jak najszybciej wkleisz kolejny odcinek.
|
|
|
|
|
Fleur
..::Senior Shur'tugal::..
Dołączył: 30 Wrz 2006
Posty: 261
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z odległej galaktyki
|
Wysłany:
Wto 14:09, 11 Wrz 2007 |
|
Ja głosuje na Dziady są genialne. I czekam na kolejną część Ciernia
|
|
|
|
|
Elle
..::1st League Shur'tugal::..
Dołączył: 18 Sie 2007
Posty: 132
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ja się wzięłam?!
|
Wysłany:
Wto 16:28, 11 Wrz 2007 |
|
Mi podoba się i czerwony ogień i Dziady. Bomba! A tak po za tym to:
Świetne to opowiadanie! Bardzo mi się podoba. Czekam na kolejne części.
|
|
|
|
|
Miranda
..::1st League Shur'tugal::..
Dołączył: 06 Lut 2007
Posty: 160
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany:
Czw 11:18, 13 Wrz 2007 |
|
Walka jest wyrównana Stan na dziś:
"Czerwony ogień" : "Dziady Alagezyjskie"
5:4
Poczekam jeszcze trochę, a jak nic się nie zmieni, to piszę oba
|
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|