|
|
Poll :: Oceń. |
:) ! |
|
100% |
[ 1 ] |
:| ... |
|
0% |
[ 0 ] |
:/ ! |
|
0% |
[ 0 ] |
|
Wszystkich Głosów : 1 |
|
Autor |
Wiadomość |
Atra
..::Super Shur'tugal::..
Dołączył: 21 Mar 2006
Posty: 933
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Locus terribilis
|
Wysłany:
Czw 13:07, 13 Lip 2006 |
|
No i bardzo ładmie Czekam na ciąg dalszy.
A teraz (uwaga, uwaga) ja! Moje niewiadomoco. Smacznego.
Jaśmin, czereśnie i krew
Pamiętasz…?
Co pamiętasz?
Jaśmin. Zapach jaśminu. Intensywny. Hipnotyczny.
Trawa jest zielona. Liście są zielone.
Jaśmin? Jaśmin jest biały. Zawsze przecież był biały. I obłoki są białe.
…śnieg również. lecz kto teraz pamięta o śniegu?…
Czereśnie są czerwone. Dojrzałe czereśnie są czerwone niczym krew. Szkarłatne niczym krew.
A sok spływa po palcach. Niczym krew.
…morderstwo? czy czereśnie?…
Szkarłat splamił płatki jaśminu.
Jaśmin zawsze był biały. A teraz?
Śnieżne płatki skalane szkarłatem.
…krew? czy sok?…
Zapach. Intensywny. Hipnotyczny.
Zapach jaśminu.
Zapach czereśni.
Zapach krwi.
Pamiętasz?
Pamiętasz.
Sok z czereśni spływał ci po palcach. Mieszając się z krwią. A jaśmin pachniał. Intensywnie. Hipnotycznie.
To było szaleństwo. Wiesz.
Pamiętasz.
Żałujesz?
Płaczesz, klęcząc przede mną. Jaśminowy wianek spoczywa na moich skroniach. Krew czerwieni się na mojej sukience.
To się już stało. Spójrz! Krew na twoich rękach, krew na mojej sukience.
Stało się. Nóż leży w trawie pod krzakiem jaśminu.
Więc nie płacz klęcząc przede mną.
Wdychaj… zapach jaśminu i śmiej się!
Jeszcze masz życie po to by żyć.
Zjadaj… czereśnie i wymiotuj!
Nie klękaj , lecz tańcz! Tańcz po rozrzuconych, zwiędłych kwiatach jaśminu.
Nim cię Śmierć wydrze życiu.
Nim cię Śmierć na moich rękach złoży.
I w moim grobie.
A przy grobie ktoś zasadził krzak jaśminu. Lecz jego płatki są skalane szkarłatem. Jak moja sukienka.
…morderstwo? czy czereśnie?…
…krew? czy sok?…
…nienawiść! …czy miłość?
…czy?…
Jaśmin pachniał. Intensywnie. Hipnotycznie.
Krew była czerwona jak dojrzałe czereśnie.
Jaśmin był biały jak śnieg.
…lecz kto teraz pamięta o śniegu?…
Chyba tylko Śmierć…
_______
Koniec. Ciągu dalszego nie bedzie. Jakieś uwagi?
|
|
|
|
|
|
|
Atra
..::Super Shur'tugal::..
Dołączył: 21 Mar 2006
Posty: 933
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Locus terribilis
|
Wysłany:
Czw 19:43, 13 Lip 2006 |
|
Wklejam kolejny twór. Wierszo - proza...
Inspirowane piosenką Evanescense "Imaginary", rozmowami z kotem (z wielkiej miłości do kotów) i snami. A także odrobine opowiadaniem Sapkowkiego "Tandaradei!".
Dziękuje AoM za sprawdzenie.
Kwiaty. Papierowe.
„In my field of paper flowers
and candy clouds of lullaby
I lie inside myself for hours
and watch my purple sky fly over me.”
Evanescence ‘Imaginary‘
Okręca się wokół własnej osi. Czerwona sukienka i biały kwiat.
Zapach jest trudny do określenia. Gdyby zapach miał kolor byłby purpurowy.
Jak niebo.
…Niebo. Kontrast dla jasnej łąki. Kropelka krwi na pergaminie.
Płakałam pisząc ten list.
Do kogo?
Nie pamiętam.
Wiruje dookoła. Posadzka z kości słoniowej. Skosztuj wina.
Wyplułam wino na posadzkę.
Tańczyła… Tańczę.
Na posadzkę z kości słoniowej. Czerwone, pół wytrawne.
Tańczyłam w czerwonej sukience. Mokre płatki oblepiły rąbek spódnicy.
Na łące.
Padał deszcz.
*
Pada deszcz. Bębni monotonnie o parapet.
Zawodzenie budzika zagłusza bębnienie deszczu o parapet. Nienawidzę go.
Strącam go. Milknie.
Kot wskakuje na łóżko. Mruczenie kota nie zagłusza bębnienia deszczu o parapet. Komponuje się.
…Kocham cię…
Pada deszcz.
Wiatr szepcze.
*
Wiatr całuje moje włosy.
Zapach miałby barwę purpury. Nasiąknięty niebem… Dlaczego mam mokre rzęsy?
Tańczy wśród papierowych kwiatów. Z rozwianymi włosami.
Kładę się na łące. Posadzka z kości słoniowej. Pole papierowych kwitów. Pół wytrawne wino. Czerwone. Lubię takie.
Ponad kieliszkiem patrzę na płomyk świecy. Ciepły. Uśmiech twój.
Czarny kot. Piękna płynność jego ruchów. W dzikim ogrodzie.
Co się stało z listem?
Spłonął.
Kamienna ławka w dzikim ogrodzie. Nagrzana słońcem. Pół sen.
Co się stało z listem?
Nie pamiętam.
Głaszcze kota. Świeca.
Purpurowy wosk.
Woskowa pieczęć na kopercie. Płakałam pisząc ten list. Przy świetle purpurowych świec.
Płomyk. Kieliszek. Wyplułam wino na posadzkę.
Z kości słoniowej.
Tańczyła. Posadzka z kości słoniowej. Pole papierowych kwiatów. Tańczę.
Spojrzenie.
Płomyk świecy. Ławka w dzikim ogrodzie.
Kot zniknął w gęstwinie. Jesteśmy sami. Gdzie?
Gdzie jest granica snu?
Białe kwiaty we włosach.
Co tutaj robisz?
Jestem.
To mój sen…
Wiem.
Głaszczę kota. Miękkie futro. Twoja dłoń.
Gdzie ja jestem?
*
Czerwone pole. Obudź mnie!
Jestem tylko snem. Bogini…
Jestem sama…
Czerwona pościel. Zawodzenie potworów. Nienawidzę cię.
Obudź mnie! Chcę znowu zasnąć. Czemu tu jest tak głośno? Zawodzenie…
Czyje?
To nie mój sen…
Obudź mnie! Obudzę. Chcę znowu zasnąć. Śpij.
Obudź mnie! Śpij.
Mam mokre rzęsy. A gdzie kot?
Zawodzenie. Gdzie jestem? Jesteś sama.
Obudź mnie! Nie obudzę. Obudź mnie! Śpij. Obudź mnie! Dam ci kwiaty.
Dam ci kwiaty… Z papieru.
Śpię. Nie obudzę cię. Jestem sama.
Śpij.
Nienawidzę cię…
*
Płomyk świecy ponad kieliszkiem. Posadzka z kości słoniowej.
Spaliłam ten list.
Co się stało z listem?
Nie wiem…
Kot wrócił…
Kocham cię. Tańczę.
Tańcz.
Jeszcze wina?
Wyplułam wino na posadzkę. Papierowe kwiaty. Jestem zmęczona… Gdzie byłam? Czerwone, pół wytrawne.
Takie lubię. Ławka nagrzana od słońca. Czuje ten zapach.
Tańczyłam. Kładę się. Niebo mam barwę purpury. Zapach. Leże.
Pole papierowych kwiatów.
Sama nie wiem czemu spaliłam ten list.
Kot leży na twoich kolanach. Patrzysz na mnie ponad płomykiem purpurowej świecy. Głaszczesz kota. Twoja dłoń.
Wosk kapnął na papierowy kwiat…
Kot uśmiecha się do mnie szeroko.
Kocham cię.
Zasypiam. Czuje twój oddech we włosach…
Kot mruczy…
*
I nie ma nic poza tym snem…
*
Tańczyłam do utraty tchu. Leże.
Na polu papierowych kwiatów.
Kołysanka… Miły w dotyku pergamin.
Leży.
Na polu papierowych kwiatów. Nade mną purpurowe niebo. Purpurowy zapach. To kwiaty tak pachną. Papierowe.
Bogini wyimaginowanego świata pod purpurowym niebem. Tańczyła do utraty tchu. Papierowe kwiaty we włosach. Nie ma już czasu. Straciłam budzik w otchłań. Chcę tu zostać.
Więc zostań.
Zostań ze mną…
Zostanę.
Nie budź mnie. Dam ci kwiaty.
Dam ci kwiaty…Papierowe. Obserwuje moje purpurowe niebo.
To kwiaty tak pachną…
|
Ostatnio zmieniony przez Atra dnia Pią 9:17, 14 Lip 2006, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Atra
..::Super Shur'tugal::..
Dołączył: 21 Mar 2006
Posty: 933
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Locus terribilis
|
Wysłany:
Pią 19:12, 14 Lip 2006 |
|
To znowu ja... Wklejam znaczy się. Prosze bardzo:
Firanki – między bajką a milczeniem nie ma nic
Powiało firankami. Zadrżało oddechem. Uśmiecham się, lekko na próbę. A potem szeroko, ze smutną radością. Cieszę się z tych powiewających firanek. Nie chcę być dzisiaj sama.
To ty?
Ja. To ty?
Ja.
…i na tyle rozmowy. Miło nam pomilczeć ze sobą. Różnobarwne plamy ciemności ułożone w krajobraz pokoju. Tylko trochę światła wlewa się pod drzwiami.
Siedzi na parapecie, porusza powietrze kiedy macha nogami. A ja siedzę na podłodze i patrzę prze nią na powolną drogę gwiazd. Szczere milczenie, przyjacielskie milczenie przynosi pocieszenie. Między bajką a milczeniem nie ma nic. Ale cisza się znudziła.
Opowiedz mi bajkę.
Mówię.
A ona:
Żyłam. Oddychałam. Chodziłam. Spałam. Marzyłam:
„ na gwieździe, dalekiej od znanych nam gwiazd, żyli ludzie. Tak piękni tak wspaniali w swej niedoskonałości. Pili mleko z drogi mlecznej, jedli gwiezdny pył. I robili muzykę. Tkali ją ze światła. Podróżowali do wszystkich księżyców jakie znali i każdej podróży przywozili kilka nitek światła. A potem małe dziewczynki i stare kobiety siadały przy krosnach i tkały z nich wspaniałe materie muzyki: delikatne, lekkie, o pięknych deseniach i barwach. Srebrzyste, białe, białoniebieskie, turkusowe i bladozłote. A kiedy taka tkanina była gotowa grała najpiękniejszą muzykę jaką można sobie wyobrazić…”
To była długa historia, bardzo długa i nigdy nie dobiegła końca. Ja umarłam i skończyła się bajka.
Ona płacze. Dostrzegam lekkie błyski jej łez i powietrze zwilgotniało. I ja też płaczę.
To była piękna bajka. Chociaż bardzo smutna.
Mówię. A potem dodaję:
Ale może gdyby nie była taka smutna nie byłaby też taka piękna.
Tak.
Teraz ty opowiedz.
Prosi.
Nie mam opowieści któryby dorównała twojej. Ale coś wymyślę.
Wstaję, podchodzę do niej, odsuwam firankę siadam obok.
Wiesz…
Dotykam powietrza w miejscu jej dłoni.
…opowiem ci prawdę, która w oprawie odpowiednich pięknych słów zmieni się bajkę.
„niedaleko stąd rośnie drzewo. Jest bardzo, bardzo stare. Myślę że pamięta wiele lat. Jego wnętrze jest prawie puste, utworzyła się jama. Drzewo jest poznaczone przez korniki tak że wygląda jak pokryte runami które składają się na opowieść. Na bajkę o która prosiłaś. Z pewnością jest piękna. Zamknięta w drzewie, zielona, pachnąca korą, ziołami i miodem. Jest blisko nas. Mija ludzi niewiedzących nic o niej. Jest naprawdę blisko. Obecna przez cały czas…”
Czuję.
Wzdycha. Uśmiecham się do niej wyczuwając jej zadowolenie.
Za nami powolna droga gwiazd. Światło wlewa się pod drzwiami. Różnobarwne plamy ciemności układają się w krajobraz pokoju. A między nimi, w ciszy przesuwa się bajka drzewa (między bajką a ciszą nie ma nic) zostawiając w powietrzu swój zapach i poruszając firankami.
-----------
Jak chcecie coś jeszcze, to powiedzcie (tj. napiszcie). ale pewnie nie chcecie...
|
|
|
|
|
Atra
..::Super Shur'tugal::..
Dołączył: 21 Mar 2006
Posty: 933
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Locus terribilis
|
Wysłany:
Pon 10:43, 17 Lip 2006 |
|
Sama jestes burak.
Macie, cieszcie się. to jest na podstawie snu... dosc stare.
W świetle Księżyca
Jesteś… tutaj… to… ty… dziecko …jesteś?…dlaczego? …ty … tak …zimno? … jest… tak… zimno…to ty…? nie… odejdź… nie ty…ty? …kto? odejdź…! Nie…! …to ty… dziecko…dlaczego…ty tutaj…? Dlaczego…dlaczego…dlaczego…? Zimno…zimno… dlaczego…dlaczego…dlaczego…? Ten księżyc…zaszedł…czerwienią… …dlaczego …dlaczego …dlaczego? Jak zimno…zimno…
Zimno.
Tak zimna jest ta dłoń która dotyka mojego policzka. Tak zimna i biała, jak śnieg.
I otoczona mgłą. Ta mgła… nie z wody mgła lecz z krwi.
Te długie palce przy moim policzku, zimne i białe jak śnieg…
W tą zimną styczniową noc, gdy świecił krwawy księżyc… lis…czarny lis… zagryzł ptaka…czerwonego ptaka… …krwawe plamy na śniegu…
W tą zimną styczniową noc, gdy świecił krwawy księżyc… te oczy… dwa bursztyny… ten pysk zakrwawiony…
Zimno.
Głos.
Nie. Nie ma głosu.
Jest cisza.
…dziecko…
Otwieram oczy.
W ciszy powieki trzasnęły jak okiennice.
W ciszy rzęsy zaszeleściły jak zasłony.
Oddycham.
W ciszy oddech jest jak wiatr w koronach drzew.
W ciszy krew w żyłach płynie jak górska rzeka po wiosennych roztopach. Huczą wodospady.
Był sen. Jaki?
Przypominam sobie.
Boje się.
Podnoszę rękę do twarzy.
Policzek jest mokry i lepki.
Wstaje. Ta skóra co leży na podłodze jest mokra i śliska. Jak wyciągnięta z tej górskiej rzeki.
Jakiej rzeki?
Boje się.
Zeskakuje z niej. Stopy dotykają zimnej posadzki.
Świeci księżyc. Książe nocy. Zawsze był srebrny. Dziś lśni czerwienią. W tym świetle… zimnym srebrno-czrwonym, co dotyka mojej szyi, takie zimne… patrzę w lustro.
Na atrament moich włosów. Na bursztyny moich oczu. Na śnieg mojej skóry.
… Czerwone smugi na białym policzku…
Jak te plamy krwawe na śniegu…
W tą zimną styczniową noc, gdy świecił krwawy księżyc…
Gdy czarny lis zagryzł czerwonego ptaka i krew splamiła śnieg.
Jak dziś.
W tą zimną styczniową noc, gdy świeci krwawy księżyc.
Nadchodzi…! dziecko… jesteś… jeszcze dzieckiem… jak zimno… uciekaj… dziecko…uciekaj… nie popełniaj…moich błędów…uciekaj…aż wstanie świt… i światło słońca… jak krew…wleje się przez okno…jak krew… moja… krew… uciekaj…bo teraz…nie słońce…lecz księżyc…wlewa się do twej izby…przenika przez szybę…zimną jak on…Książe nocy… uciekaj…!
On tu jest?
Światło wlało się przez okno…
Jest?
Uciekać?
Jest. Dotyka moich włosów. Boję się. Uciekam.
Okna są wielkie, wpada przez nie jego światło.
Uciekam… goni mnie.
Na ścianach, podłodze…plamy światła. Pełne złości. Głodne.
Uciekam. Goni mnie.
Zakręt.
Strach. Gonitwa.
W tą zimną styczniową noc, gdy świeci krwawy księżyc.
On.
Ja.
I…
Ona…?
Tak. Jest.
Jej płacz. Jej głos. Jej zimne, białe dłonie. Jej krew na moim policzku.
Zakręt.
Jej krzyk.
Ślepy zaułek. Zawracam.
Okno. Witraż. Skrzydła z zimnego szkła. Za skrzydłami on. Świeci mi prosto w oczy.
Upadam. Czuję chłód posadzki.
Nie…! Dziecko…nie…! Odejdź…! Nie zabierzesz… jej…jak zabrałeś mnie… W tą zimną styczniową noc, gdy świecił krwawy księżyc…! Nie zabierzesz…
Idzie. Moja dusza słyszy jego kroki… bezdźwięczne…
Zimne, srebrne ostrza… zakrwawione… jej krew… wbijają się we mnie.
…Jej krew… Moja krew… Razem na jednym ostrzu… Moja krew… Jej krew…
Wiem. Mogę ją zobaczyć. Ponoszę wzrok. Jej stopy zimne i białe otoczone krwawą mgłą …Biel i czerwień… Śnieg i krew… opadają na posadzkę.
Podchodzi do mnie zostawiając krwawe ślady. Klęka. Kładzie dłonie na moich policzkach. Zimne i białe otoczone krwawą mgłą.
On śmieje się. Moja dusza słyszy jego śmiech. Srebrzysty. Bezdźwięczny.
Patrzę na jej twarz.
Na ogień jej włosów. Na bursztyny jej oczu. Na śnieg jej skóry.
W ciszy jej oddech jak wiatr w koronach drzew.
Patrzę ponad jej głową.
Widzę jego. Przez jedno tylko uderzenie serca.
Dostrzegam.
Srebro jego włosów. Bursztyny jego oczu. Śnieg jego skóry.
Książe nocy. Klejnot na jego czole. Sierp w jego dłoni.
Śmieje się. Srebrzyście. Bezdźwięcznie.
Słyszę. Ona słyszy.
Boję się. Ona się boi.
On zbliża się. Wznosi sierp.
Wiatr… jej oddech… wiatr przegania chmury. Zasłaniają go. On znika. Gaśnie. Na chwilę.
Chwila wystarczy…! …dziecko… odejdź…! …dziecko… ucieknij teraz… a więcej nie będzie cię gonił… obiecuję ci…
Dostrzegam klejnot na jej czole.
W jej oczach jest smutek.
…Księżno!
W jej oczach jest smutek.
Ucieknij… teraz…dziecko…ucieknij… Jak…zimno…
Zimno.
Boję się. Przetaczam się na drugi bok… Spadam z łóżka…
Leżę na skórze. Jest sucha i ciepła. Przez okno wlewa się czerwone światło. To krew słońca.
Wstaję patrzę w lustro. Nie ma krwi na śniegu.
Tej nocy … w tą zimną styczniową noc, choć świecił krwawy księżyc… lis nie zagryzł ptaka. Ptak nie zadziobał lisa. Nie ma krwi na śniegu.
Jest tajemnica.
W moich oczach.
W dwóch bursztynowych komnatach. Za zasłonami rzęs. Za okiennicami powiek.
|
|
|
|
|
Atra
..::Super Shur'tugal::..
Dołączył: 21 Mar 2006
Posty: 933
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Locus terribilis
|
Wysłany:
Śro 16:52, 19 Lip 2006 |
|
Jak, chcecie to macie. Ale teks jest dośc stary i sporo mu barakuje do doskonałości. Nie bijcie zbyt mocno.
~~~~~~~~~~~~
Utopce, wodniki, wodnice, topielice - wiele mają nazw w wielu różnych krainach - są znane w szerokim świecie. Ale nigdzie tak, jak we wsi Przylesie. Tutaj bano się ich panicznie od wielu pokoleń. Każdy mieszkaniec wioski znał kilka przerażających historii o tych stworach, które podobno zamieszkiwały pobliskie jezioro, zwane, bardzo logicznie, Jeziorem Utopców. Straszono nimi niegrzeczne dzieci: „Kładź się spać, bo cię Utopiec porwie! Słuchaj rodziców, bo cię Utopiec zabierze! Nie chodź do lasu, bo cię Utopiec zje!”
Ale też chwalono się nimi. Robiły przecież doskonałą reklamę.
Ludzie to bardzo głupie istoty…
Rozmyślam o początku tej historii. A zaczęło się tak:
Do mojej matki przyszedł Strach we własnej osobie. Zdziwiło mnie to niezmiernie, bo przecież szczerze się nie znosili. Z typowym dla siebie brakiem taktu, bez pukania (a nawet bez otwierania drzwi), wkroczył do naszego salonu, kiedy piłyśmy przedporanną kawę.
- Mamy pewien problem z Utopcami, kochana Fantazjo – oświadczył kłaniając się matce.
- Ach, tak. Jak problem to do mnie, co? – prychnęła ze złością.
- Nie do końca – odpowiedział Strach, po czym spojrzał na mnie, uśmiechając się upiornie pod czarną maską i dodał:
- Myślę, że twoja córka będzie zainteresowana.
Miał racje. Jako że nie byłam jak matka Siłą Wyższą, mogłam przybierać formę człowieka do woli i uwielbiałam to. Spędzałam wśród ludzi prawie tyle samo czasu, co w nierzeczywistości.
Gdy zjawiłam się w Przylesiu zaczęłam się zastanawiać, co właściwie powinnam zrobić. Nie musiałam myśleć długo, bo ciszę przerwał rozdzierający krzyk.
- Pomocy! Na litość, ratujcie! – krzyczał mezzosopran. – Utopce! Na pomoc! Moje dziecko!
Ludzie tłumnie wysypali się na ulicę. Mezzosopran okazał się być niską blondynką, która miotała się miedzy ludźmi wzywając pomocy i zalewając się łzami.
- Moje dziecko zniknęło! To Utopce! – zaszlochała. – Ratujcie je!
Ludzie wrzeszczeli, miotali się chaotycznie i nieudolnie udawali, że chcą pomóc.
- Uspokójcie się wszyscy! – krzyknął tęgi mężczyzna w czerwonym surducie, najpewniej burmistrz, przepychając się na środek. – Trzeba wysłać kilka osób, żeby spróbowały uratować nieszczęsne dzieciątko! Kto się zgłasza?
Cisza.
Oczywiście – pomyślałam. Ja przyjdzie co do czego ochotników brak.
Ale po chwili zgłosiło się kilku chętnych. Piętnastoletni chłopak – brat zaginionego dziecka (wbrew protestom matki), mężczyzna imieniem Jeret- kapitan miejscowej straży i wioskowy bard znający się na Utopcach jak nikt, pomimo podeszłego wieku mocny i sprawny.
- Czy ktoś jeszcze? – zapytał gruby burmistrz.
- Przepraszam – odezwał się uprzejmy, ale bardzo ironiczny głos. – Czy przyjmiecie pomoc człowieka spoza wioski? Jestem gotowy się zgłosić. Za drobną opłatą.
Głos należał do nieco łajdacko wyglądającego młodego mężczyzny w zakurzonym, ciemnym płaszczu.
- Miano moje to Armitr z Gór Szarych – przedstawił się. Sporo osób patrzyło na niego z oburzeniem. – Oczywiście żal mi tego dziecka i nie chciałbym nikogo naciągać, ale wolałbym nie ryzykować za darmo…
- Mój mąż jest bogatym kupcem – powiedziała szybko jasnowłosa kobieta. – Jeśli przyczynisz się do uratowania dziecka dostaniesz mieszek srebrników.
- No dobrze. Jeszcze ktoś?
- Ja! – zawołałam przepychając się przez tłum. – Ja również chciałabym pomóc. Za darmo!
Wszyscy wpatrywali się we mnie z zaskoczeniem. No tak, w końcu jestem dziewczyną…
- Panienki imię? – zapytał burmistrz.
- Saya – odparłam zwięźle.
- To wszystko? – uniósł brwi.
- Tak – powiedziałam z naciskiem – To wszystko.
- Zazwyczaj Utopce porywają tylko tych ludzi którzy zapuszczą się w okolice ich jeziora…
- Tak jak my teraz. Pięknie. Wydaje mi się że ta cała wyprawa jest nieprzemyślana i…
- Zamknij się, Armitr. Niech pan mówi dalej.
- Same wypuszczają się na łowy tylko w wyjątkowych przypadkach. Kiedy są bardzo głodne, albo…
Chłopiec zbladł zauważalnie. Nic dziwnego – w końcu chodziło o jego siostrę.
Ale właśnie dlatego szedł na ta wyprawę. Żeby ratować swoją siostrę. Z miłości…
A co z resztą? Bard z naukowej ciekawości i może też dlatego że inaczej sumienie by go gryzło. Jeret z poczucia obowiązku. Ja też. A Armitr… Dla pieniędzy. Dla mieszka cholernych srebrników!
Las był ciemny i gęsty. Szło się ciężko, trzeba było przedzierać się przez zarośla, przechodzić nad pniami zwalonych drzew i przeskakiwać strumyki.
- Szlag! Mam tego dość! – warknęłam, kiedy po raz kolejny wpadłam po kolana w błotnistą dziurę.
- Sama się zgłosiłaś, pamiętasz? – mruknął ironicznie Armitr, pomagając mi wyjść z mokrego dołu. – Za darmo, z dobrego serca…
Bardzo nieuprzejmie kopnęłam go w kostkę. Bard spojrzał na nas krzywo.
- Zachowujecie się jak para dzieciaków. Neth jest od was doroślejszy o całe lata, naprawdę – wskazał chłopaka, który w milczeniu przedzierał się przez zarośla, ściskając w dłoni myśliwski łuk.
Na prawo ode mnie zakrakał kruk. Tak niespodziewanie i przejmująco, że wzdrygnęłam się mimowolnie. Kruk wyglądał jak każdy inny przedstawiciel tego gatunku. Poza jednym drobnym szczegółem: końce skrzydeł miał całkiem białe. Wydał mi się dziwnie znajomy. Spojrzałam w jego niepokojące paciorkowate oczy i wysłałam mu jedną myśl, szybką i lekką jak strzała: Odejdź stąd. Odpowiedź wbiła się w moją świadomość, wyraźna i niemal materialnie intensywna. Dlaczego? Chce zobaczyć jak sobie poradzisz. Jestem naprawdę ciekawy.
Zakrakał ponownie; tym razem przypominało to śmiech. Zignorowałam go i ruszyłam dalej.
Ciszę mącił niewyraźny dźwięk. Szloch.
- Chyba jesteśmy na miejscu. – zauważył Jeret.
Wyszliśmy na sporą polanę. Jezioro Utopców było wielkie, czarne i owalne. Mniej więcej na środku miało niewielką wysepkę. A na wysepce, płacząc głośno, siedziała mała, na oko czteroletnia dziewczynka.
- Anist! – zawołał Neth i na pewno rzuciłby się do wody gdyby, Jeret i Armitr nie złapali go za ramiona.
Dziewczynka uniosła potarganą głowę i wybuchnęła jeszcze głośniejszym płaczem. Zauważyłam w jej jasnych włosach intensywnie zielone pasmo. Cienkie, ale poszerzające się po woli.
Pod powierzchnią wody majaczyły niewyraźnie jakieś cienie. Najwyraźniej Utopce spłoszyło nagłe pojawienie się ludzi. Ale nie na długo. Cienie stawały się coraz ciemniejsze i coraz wyraźniejsze, a po chwili z wody wyłoniła się pojedyncza głowa. Utopiec miał oślizgłą sinozieloną skórę, skłębione włosy przypominające wodorosty, zapadłe policzki i niewiarygodnie ogromne, jasne oczy. Kiedy spojrzał na mnie zaparło mi dech. W tych strasznych oczach był głód, chęć mordu… i smutek. Przeraźliwy, chwytający za serce smutek, cierpienie i rozpacz. Wzdrygnęłam się. Utopiec również. Najwyraźniej wiedział, kim jestem. Coraz więcej głów wyłaniało się spod powierzchni. Nieświadoma tego, co robię postąpiłam krok do przodu… dwa kroki, trzy… spojrzenia Utopców przyciągały mnie jak magnez opiłki żelaza.
- Saya, wariatko, co ty wyrabiasz? – warknął na mnie Armitr. Nie zwróciłam na niego uwagi. Doszłam do samego brzegu jeziora i osunęłam się na kolana. Najstraszniejszy, najsmutniejszy i najbardziej zielony Utopiec podpłynął do mnie i wyciągnął rękę. Bez namysłu chwyciłam jego dłoń. Dusza Utopca zlała się z moją. I wiedziałam, czego ode mnie chcą.
Prossimy… błagamy… litośści…prossimy…Pani, sslituj ssię…
- Dziecko – wyszeptałam, nie poznając własnego głosu (który tak naprawdę wcale nie był mój.... – Najpierw oddajcie dziecko.
Utopce zawahały się. Nasssnaczone…Nasze! Nasssnaczone… nassszą magią. Nassze! Ono będzie takie jak my…
- Nie będzie wam już potrzebne! Oddajcie!
Jeden z Utopców podpłynął do wysepki. Po chwili wrócił i podał mi małą Anist. Skóra dziewczynki był bardzo blada i jakby przezroczysta, oczy błyszczały jej nienaturalnie. Neth podbiegł, nie zwracając uwagi na potwory.
- Odsuń się – poleciłam, oddając mu siostrę. – I nie zbliżajcie się cokolwiek by się nie działo.
Wyjęłam sztylet i przyglądałam mu się przez chwilę. Na klindze była wyryta runa oznaczająca wyobrażenie. Przetarłam go o rękaw płaszcza. A potem przeciągnęłam ostrzem po wnętrzu dłoni. Syknęłam z bólu. Utopce tłoczyły się wokół mnie i po kolei zlizywały krew z moich palców. Usłyszałam krzyki towarzyszy.
- Nie zbliżajcie się! – zawołałam ochryple.
Kruk zaskrzeczał. A potem była tylko atramentowa czerń.
Będąc nieprzytomna dokładniej poznałam los Utopców.
…Dni długie jak lata, lata jak stulecia, zimne, mokre i wypełnione bólem. Każda doba gorsza od poprzedniej. I tak bez końca. Konieczność zdobywania pożywienia, niedosyt ludzkiego mięsa. Obrzydzenie na widok własnego odbicia w sadzawce. Tęsknota za życiem. Tęsknota za śmiercią… I tak niewielka szansa na wybawienie. Musiałam zrobić to, co zrobiłam. Nie widziałam innej możliwości…
- Hej, Śpiąca Królewno, obudź się wreszcie, bo ja cię nie będę niósł! – kpiący głos Armitra przebił się do mojej świadomości. Ale kpina nie zdołała zamaskować troski.
Więc on jednak ma jakieś ludzkie uczucia? …A właściwie, to co ja wiem o ludzkich uczuciach?
Z wysiłkiem otworzyłam oczy.
- Co… co się stało? – zapytałam, unosząc się na łokciach i starając się opanować zbuntowany żołądek. Cóż, wady bycia człowiekiem.
- Jaką wolisz wersję, krótką czy szczegółową? – zapytał Bard, podając mi bukłak z wodą.
- Krótką – odpowiedziałam w przerwie między dwoma łykami. Na dłoni miałam prowizoryczny opatrunek.
- Utopce napiły się twojej krwi i zniknęły – wyjaśnił Bard, głosem zmienionym z emocji.
- Raczej rozpłynęły się – sprecyzował Neth. Anist spała na jego kolanach.
Wiedziałam że są ciekawi. Że chcą zapytać kim ja jestem. Ale nie zapytali.
Rzuciłam szybkie spojrzenie na jezioro.
- Dobra, wynosimy się stąd – powiedziałam siadając i nie zwracając uwagi na zawroty głowy.
- Masz dosyć siły?
- Tak! Chcę się stad wynieść jak najszybciej!
Kruk siedział na gałęzi i krakał przeraźliwie głośno, starając się zwrócić na siebie uwagę. Jego myśli bombardowały moją podświadomość wbijając się w nią jak czarne igły. Zignorowałam go z pełną premedytacją.
- Proszę pani…
- Saya.
- Saya… Dlaczego moja siostra jest teraz… taka…
- Inna? O to słowo chodziło?
- Tak., inna… Ta jej skóra, dziwaczne oczy, zbyt długie palce, włosy… Ona była normalnym dzieckiem, a teraz… sama widziałaś.
- Widziałam. I obawiam się że zmieniła się również wewnętrznie. Zapewne kontakt z Utopcami silne odcisnął się na jej psychice. Trzeba tolerować wszystkie jej dziwactwa. Ach, i może objawiać pewne niecodzienne talenty. Nie przejmujcie się jak będzie tłukła szkoło wzrokiem. Nie patrz tak na mnie, chłopcze. Ciesz się że twoja siostra żyje, jest zdrowa i w pełni władz umysłowych.
- Cieszę się – wyszeptał Neth. – Bardzo. Kocham ja.
- Wiem – odpowiedziałam. Uśmiechnęłam się do niego i przyspieszyłam kroku. Chciałam jak najszybciej wyjść z tego lasu.
Jasnowłosa kobieta na przemian śmiała się i płakała, przytulając do siebie to córkę to syna. Jakże piękna jest radość matki, która odzyskała utracone dziecko (chociaż dziecko trochę się zmieniło). I duma z drugiego dziecka.
Moja matka też powinna być ze mnie dumna – pomyślałam przelotnie. Chyba zrobiłam coś dobrego.
Armitr kilka razy podrzucił sakiewkę, monety zabrzęczały.
- Czy przyjmie panienka zaproszenie na kolację? – zwrócił się do mnie z szelmowskim uśmiechem. Skrzywiłam się. A potem uśmiechnęłam.
- A czemu by nie…
|
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
| |