|
|
Poll :: Oceń: |
:) |
|
93% |
[ 28 ] |
:| |
|
3% |
[ 1 ] |
:( |
|
3% |
[ 1 ] |
|
Wszystkich Głosów : 30 |
|
Autor |
Wiadomość |
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...
|
Wysłany:
Pią 16:30, 29 Gru 2006 |
|
To teraz ja dam coś co obiecałam. Opowiada to co się zdarzyło, gdy Murtagh został porwany przez Bliźniaków. Mam nadzięję, że się spodoba.
Ale najpierw muszę podziękować Staremu Dziadowi, który był taki uprzejmy i poprawił mi błędy ortograficzne i stylistyczne. Bardzo mu za to dziękuję. :*
Uprzedzam od razu. To nie koniec. Będą dalsze części
Potworny odór uderzył go w nozdrza. W uszach zadźwięczały mu krzyki, sapanie i tupot tysiąca stóp. Czuł jak jego ciało podskakuje jak szalone w jakimś dziwnym rytmie. Głowa pękała z bólu, a po nieśmiałej próbie otwarcia oczu ponownie je zamknął przez nową falę cierpienia. Jęknął cicho. Wszystkie członki miał jak z ołowiu, a mięśnie zesztywniałe. Napiął je. Niewiele brakowało, by syknął z bólu. Miał wrażenie, że ktoś wbija mu tysiące igiełek w każdy nerw. Zrezygnowany postanowił znów stracić świadomość. Jednak powstrzymał się w ostatniej chwili, gdyż coś kazało mu gwałtownie powrócić do świata realnego. Przecież ktoś go niósł. Trzymał mocno swoimi mocarnymi łapskami w okolicach pasa. Pod policzkiem wyczuł sierść, a co jakiś czas o jego uda obijała się wielka głowa z dużymi rogami. Zaklął.
Był niesiony przez urgala.
Zmusił się do nieludzkiego wysiłku jakim jest pełny powrót do rzeczywistości i rozejrzał się po otoczeniu. Jego obserwacje nie były zbyt zadowalające, gdyż patrzył na świat jedynie spod kresek rzęs, które sprawiały, że wszystko widział niewyraźnie. Mimo to zanotował w umyśle niezbędne dla siebie informacje. Na swoje szczęście mógł jeszcze jako tako myśleć jasno.
Znajdował się w kompleksie jaskiń. Wskazywało na to zatęchłe powietrze unoszące się w przestrzeni, dźwięk spływającej po ścianach wilgoci oraz to, że niemal każdy kąt był oświetlony pochodnią. Jak sobie przypomniał, były to podziemne korytarze, które prowadziły do Farthen Duru – miejsca, którego bronił... z kim? A, z Eragonem... i jego smokiem - Saphirą. Zabawna dwójka. Ona czulsza dla niego od matki, on niczym mały chłopiec wciąż pakujący się w kłopoty. Mimo, że był uważany za bohatera to nie dało się zaprzeczyć, że wielu rzeczy dokonał z pomocą innych. Ileż to razy musiał go wyciągać z czasem rozpaczliwej sytuacji? Nie miał do niego żalu. W końcu to był jeszcze dzieciak. Porwał się z motyką na słońce jakim było zabicie Ra’zacków. To właśnie wtedy się spotkali. Początkowo miał go za nieco zarozumiałego. Jednak szybko zmienił zdanie. Eragon chyba w każdym wzbudzał jakieś ślady instynktu opiekuńczego. Jego bezradność rozczulała, a płacz chwytał za najwrażliwsze miejsca w sercu. Pamiętał jak się pobili na pustyni. Wtedy wpadł w gniew. Nigdy nie powiedziałby mu czegoś takiego, choć należało mu się parę słów prawdy... Ale potem ten, który wciąż go zastanawiał i sprawiał, że coś w jego życiu miało sens zmusił go do ujawnienia własnej tożsamości. Wtedy, na twarzy młodego Jeźdźca pojawiło się w kolejności: niedowierzanie, gniew, podejrzliwość... i najgorsze z tego wszystkiego – litość. Od tamtej pory nigdy już nie było między nimi tak jak dawniej. Powoli zamykał się w sobie, mimo że Eragon starał się nie zwracać uwagi na jego pochodzenie. Na szczęście nie zauważył zmiany jaka zaszła w jego przyjacielu. Może dlatego, że był odurzony zwycięstwem nad Cieniem? I jeszcze ta blizna. Zadana była w innych okolicznościach, ale mimo to czyniła ich do siebie podobnymi. Współczuł wtedy Eragonowi ze szczerego serca. Przecież znał ten ból. Ciało trzylatka o wiele szybciej się regeneruje i uczy żyć ze swoim kalectwem. Jednak organizm szesnastoletniego człowieka wolniej przyswaja takie rany. I być może to sprawiało, że Murtagh od tamtej pory puścił wiele rzeczy w niepamięć i starał się okazywać jeszcze więcej troski.
Podskoczył gwałtownie sprawiając, że na chwilę zabrakło mu tchu. Stęknął. Urywki wspomnień błądziły po jego umyśle niczym zgraja bachorów, która wpadła w panikę bo zgubiła się w lesie. Szlag by to trafił. Nie pamiętał jak się znalazł w tym wielce żałosnym położeniu. Jedyne co przychodziło mu na myśl to nagła potyczka z, no właśnie, urgalami. Upadek Ajihada... jego wściekłość. Jeszcze bardziej zaciekła walka z kullami. I nagle nastała ciemność. Mógł to wytłumaczyć tylko w jeden sposób. Któryś z nich musiał się podkraść do niego od tyłu i uderzyć w potylicę. Bardzo mocno zresztą. Do tej pory czuł metaliczny smak krwi w ustach.
Nagle usłyszał czyiś głos. Był taki cichy... przez chwilę myślał, że się przesłyszał. Ale nie, wołanie się powtórzyło. Gwałtownie wezbrała w nim fala nadziei. Obawiając się, że przyjaciele mogą nie wiedzieć gdzie się znajduje, postanowił jak najszybciej dać im jakiś znak. Jakby na zawołanie niosący go urgal na chwilę przystanął. Nie miał zamiaru zmarnować takiej szansy. Korzystając z braku koncentracji potwora odpowiednio się przekręcił, chwycił rękami głowę urgala i z całej siły obrócił w lewo. Kull ryknął z bólu, gdy parę kosteczek przeskoczyło z jednego miejsca na drugie. Uderzył go w nos, a później poprawił nogą zadając mu mocny cios w krocze. Potwór puścił go i upadł na kolana. Chwycił go jeszcze mocno za rogi i trzasnął o swoje kolano. Stwór stracił przytomność. Widząc, że pozostali odwrócili się by pomóc towarzyszowi i schwytać ponownie zbiega, popędził jak najszybciej przed siebie. W stronę z której, jak mu się wydawało, usłyszał odgłosy odsieczy.
- Tu jestem! – wrzasnął z całej siły w płucach.
Po pokonaniu paru metrów coś zwaliło go ciężko na ziemię. Jakaś siła przygwoździła ciało do podłogi i sprawiła, że nie mógł ruszyć żadną kończyną. Powietrze gwałtownie uszło mu z płuc. Zakrztusił się śliną. Zęby zadzwoniły po gwałtownym spotkaniu z posadzką. Szarpnął się. Przed sobą zobaczył włochate czubki stóp urgali. Otoczyli go ciasnym kołem. Jeden z nich złapał go gwałtownie za włosy i szarpnął do góry. Syknął z bólu. Jego oczy znalazły się na równi z tym, który go powalił. Kogoś, kogo wcześniej miał za sojusznika, a teraz patrzył na niego z pogardą, niczym na zwykłego szczura dopiero co wyciągniętego ze śmietnika. Łysa czaszka, sieć zmarszczek wokół oczodołów, drobna postura i przyodziewające ją szaty czarodzieja. Wezbrała w nim wściekłość.
- Ty zdraj...
Machnął na potwora ręką. Urgal natychmiast wykonał rozkaz. Wciąż trzymając Murtagha za włosy uderzył jego głową o kamienną posadzkę. Gwałtownie go zamroczyło. Ból ponownie eksplodował mu w czaszce. Zebrało mu się na wymioty. Zamrugał gwałtownie oczami. Teraz widział jak przez mgłę. Poczuł jak krew napływa mu do ust, powoli spływa cienką stróżką po brodzie, prześlizguje się po szyi, aby następnie zginąć w fałdach koszuli. Rozmazane sylwetki stały nieruchomo, oprócz dwóch o jaskrawych kolorach, które zdawały się dziko śmiać. Chciał coś powiedzieć, ale udało mu się tylko ponownie zalać krwią zmieszaną ze śliną. Druga zjawa machnęła ręką. Poczuł jak jego głowa znowu leci w dół i mocno uderza o posadzkę. Tym razem nie trzeba było powtarzać.
Spadł w ciemność, tym razem na dobre.
***
- Murtagh, Murtagh, Murtagh... doprawdy chłopcze, zawiodłem się na tobie.
Wysoki, potężny mężczyzna przechadzał się po ogromnej, kamiennej sali z porozstawianymi wokół przyrządami, które nie wyglądały zachęcająco. Ogromny stół aż uginał się pod ciężarem szczypiec, noży, biczów i bogowie wiedzą czego jeszcze. W lewym rogu znajdywała się ogromna kadź, z której coś nieprzyjemnie pachniało, bał się nawet pomyśleć co to może być. Potem według ruchu wskazówek zegara, stało ogromne krzesło, całe nabite ostrymi kolcami. Oparte o ich nogi stały metalowe skrzynie z mnóstwem rzemieni i śrub. Dalej znajdywał się ogromny słup z hakiem, na którym wciąż była zakrzepła krew. Niedaleko niego węgle żarzyły się w ogromnym piecu. Na prawo od niego stało ogromne urządzenie mające kształt litery „X”. Jednak nie były to zwykłe kawałki drewna. Były połączone odpowiednio zawiasami, przekładniami i zasuwami tak, że były w stanie rozerwać każdego kto się znalazł na tym wielce nieatrakcyjnym przyrządzie. Obok nich znowu był stół, tym razem z mocnymi rzemieniami zamocowanymi w rogach. Na półeczce poniżej dało się dostrzec butelki z dziwnymi płynami. Nie był w stanie rozpoznać substancji. Był jednak pewny, że to nie było nic dobrego.
- Sprzymierzać się z tymi wyrzutkami? Tym gnojem? Oj... miałem cię za rozumnego młodzieńca. Rozumiem, gdyby chociaż ich rebelia miała jakąś przyszłość... Wtedy jeszcze byłbym w stanie cię zrozumieć. Ale... Oni nie mają żadnych szans, chłopcze. Wasza wygrana bitwa to jedynie mały epizod w tej wojnie. Przynajmniej nie muszę szukać pretekstu do jej rozpoczęcia. Wystarczy, że ogłoszę, że zaatakowaliście w górach biednych górników, którzy pracowali dla całej Alagesii by wydobyć użyteczny węgiel i wapień. A wy wyrżnęliście wszystkich, zabraliście surowce i tak skazaliście Imperium na szukanie nowych zapasów energetycznych i budowlanych. Ach... – westchnął – co za tragedia! Przecież Vardeni to wybawiciele ludu. Nie mogą nas krzywdzić. Ale kiedy ograniczę rozwóz wapienia i węgla zobaczymy czy te słodkie obietnice, które im sączyliście do ucha będą wciąż żywe czy może zostaną strawione przez ogień gniewu.
Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł. Zaklęcie wiążące mu usta, a jednocześnie ciało nie pozwalało na wydobycie ani jednego dźwięku. Mógł jedynie obserwować jak Galbatorix przechadza się przed jego oczami i pozwolić by rosła w nim wściekłość... oraz strach.
- Ach... ale tak to jest. Ludzie nie doceniają tego, co mają wartościowego. Ze względu na twojego jakże szlachetnego ojca, a mojego najlepszego przyjaciela, zamierzałem uczynić cię jednym z moich najbardziej zaufanych wasali. Chciałem ofiarować ci jedne z najbardziej urodzajnych ziem. Dostałbyś wszystko. Pieniądze, nieograniczoną władzę, piękne kobiety. Znałbyś wszystkie tajemnice wagi państwowej, miałbyś dostęp do wszystkich sił lądowych. Może nawet poleciłbym ci kierowanie moim wywiadem, bo wiem żeś nie głupi. Ale ty wzgardziłeś wszystkim co ci ofiarowałem. Początkowo widziałem w twoich oczach prawdziwą wierność i miłość do mojej osoby. Teraz, patrzę w oczy wypełnione strachem. Tylko czekam aż szczyny przesiąkną ci spodnie.
Klasnął w dłonie. Do sali weszło dwoje umięśnionych ludzi, a za nimi Bliźniacy. Na ich widok w Murtaghu jeszcze bardziej wezbrała wściekłość. Obaj mięli niemal identyczne szaty na sobie oraz wyraz twarzy. Złowieszczy, igrający na wargach uśmieszek. Wcześniej zostali powstrzymani od zadania mu bólu, teraz z pewnością odwdzięczą się z nawiązką.
- Wiecie co macie robić. Tutaj powinno być wszystko czego będziecie potrzebować, ci ludzie są do waszej dyspozycji. – Odwrócił się w stronę Murtagha. – Na początku uświadomią ci czemu nie należało ode mnie odchodzić. Lata ochrony, którymi wzgardziłeś zostaną ci odpłacone tak jak każę płacić innym zdrajcom. Z tą różnicą, że cię nie zabiję. To dla mnie za mało... – Machnął w jego stronę ręką, jednocześnie mrucząc coś pod nosem.
Zaklęcie momentalnie przestało działać, zaczerpnął głęboko powietrza i osunął się na ziemię. Jednak natychmiast został podniesiony przez dwóch osiłków. Rzucili go na stół i przywiązali rzemieniami. Bliźniacy zbliżyli się do niego podwijając rękawy. Spojrzał na króla. Jego oczy pałały wewnętrznym, morderczym i opętańczym blaskiem.
- Chcę słyszeć jak krzyczysz...
Nie wyszedł. Zaszył się w kącie, obok dymiącej kadzi. Murtagh przeniósł wzrok na Bliźniaków. W jednej chwili cała odwaga go opuściła gdy zobaczył do czego się szykują.
- Taak... na początku trzeba sprawdzić czego najlepiej użyć. Ale do tego musimy poznać twoje ciało. Zedrzyjcie mu koszulę.
Zanim zdążył zaprotestować już nie miał koszuli na sobie. Leżała w kącie, podarta na strzępy. Bliźniacy zbliżyli się do niego i powoli zaczęli przesuwać rękami po jego torsie, ramionach i udach. Naciskali na mięśnie sprawdzając ich twardość, parę razy uderzyli go lekko w brzuch. Powoli przejechali palcami po ramionach. Podnieśli głowę nieco do góry i pouciskali nieco barki i kark. Wcale nie robili tego delikatnie. Chcieli mu sprawić jak najwięcej nieprzyjemności przy tej czynności. Nagle jeden z nich z obleśnym uśmiechem na twarzy złapał go mocno za krocze i ścisnął. Murtagh krzyknął z bólu i wściekłości.
- Ty skurwielu!
W odpowiedzi ten jeszcze mocniej zacisnął dłoń. Ponownie wrzasnął. W końcu cofnął rękę i spojrzał znacząco na swojego brata. Jak widać rozmawiali ze sobą za pomocą telepatii. Kiwnęli do siebie głowami. Pochylili się i wyciągnęli butelkę ze złowrogo czerwonym płynem. Jeden z nich podniósł głowę i nacisnął na tchawicę sprawiając, że nawet gdyby nie chciał musiał połknąć substancję. Drugi wlał mu ją do gardła. Zakrztusił się starając się wypluć świństwo jak najszybciej, co rzecz jasna zakończyło się klęską. Zostawili go i podeszli do króla coś do niego mrucząc. Na wargach Galbatorixa pojawił się wyraz błogiego zadowolenia. Zmarszczył brwi. Jak na razie nic się nie działo.
Za wcześnie o tym pomyślał.
Ból nagle eksplodował w całym jego ciele. Wrzasnął rozdzierająco. Czuł, że w żyłach płynie mu nie krew, a żrący kwas rozpalający wnętrzności i palący nerwy. Żołądek stał się wylęgarnią bólu, soki trawienne wrzały w nim sprawiając wrażenie, że ktoś nagle podwyższył temperaturę do stu stopni. Skóra była zimna, a jednocześnie gorąca. Drżał jakby nagle trawiła go gorączka. Po ciele spływał pot, a każda jego kropla była nowym cierpieniem, nowym językiem ognia. Zaczęły się uwydatniać wszystkie żyły, które przybrały nie fioletowo niebieski odcień, a chorobliwie purpurowy. Miał wrażenie, że zaraz pękną a on się przez to wykrwawi. W plecy powbijały mu się drzazgi od desek stołu, najpewniej na skutek wiercenia.
Zaczął uderzać gwałtownie głową o blat jednocześnie wyginając ciało w konwulsjach coraz bardziej postępującego bólu. Chciał stracić przytomność, chciał ponownie odpłynąć w ciemność. Nie czuć tego wszystkiego, zatracić się w nicości. Coraz mocniej uderzał głową, cały czas przy tym wrzeszcząc. Nagle jakieś łapska chwyciły go mocno, przewiązały rzemieniami szyję, tak by się nie udusił, ale jednocześnie nie mógł ruszyć. Zagryzł wargi aż do krwi, czuł jak cienka stróżka spływa mu po ustach. Zacisnął zęby, po policzkach popłynęły mu łzy. Płakał z bólu, ryczał jak małe dziecko. Nigdy tego nie robił... od śmierci Tornaca. Zrobił wszystko, aby mimo środowiska w jakim się wychował, wyrósł na dobrego człowieka. Wpoił mu zasady, nauczył radzić sobie w życiu, nie sugerować się tym co robił jego ojciec. Nauczył wrażliwości na ludzkie krzywdy, patrzeć na piękno z podziwem, a nie zazdrością czy żądzą.
Żałował, że go tu z nim nie ma. Teraz dotkliwie poczuł jak Tornac był mu bliski. Zastępował mu ojca i matkę. Zapłakał jeszcze bardziej. Rozpacz wzbierała w nim niczym lawa w wulkanie, która nie może wydostać się na powierzchnię. Dławiła go, a ból sprawiony przez miksturę jeszcze bardziej dokładał mu cierpień.
Ktoś znowu chwycił go za głowę i wlał następny płyn. Chłód rozlał mu się po ciele, natychmiast niwelując działanie trucizny. Opadł wyczerpany na deski. Oddychał głęboko, łzy powoli zasychały mu na policzkach a pot spływał obficie z twarzy. Zamknął oczy. Usłyszał nad sobą słodki głos Galbatorixa.
- To dopiero początek...
Odwiązano mu ręce i nogi i zwalono na ziemię. Nie miał nawet siły zaprotestować lub się podnieść. Ponownie przewiązano mu dłonie rzemieniem. Powieszono go na haku. Jego stopy zawisły dwa centymetry nad ziemią. Czuł jak szarpnięcie niemal wyrwało mu ramiona ze stawów. Nie dbał o to. Nie miał już sił.
Znowu ktoś się do niego zbliżył i obmacał mu mięśnie pleców. Nie trwało to długo, po paru minutach coś ze świstem przecięło powietrze i uderzyło w plecy. Jęknął. Nie mógł się zdobyć na nic innego. Baty spadały na niego coraz wolniej sprawiając tym samym, że ból był dotkliwszy. Nie wiedział ile to trwało. Może pół godziny? Może parę godzin? Faktem jednak jest, że gdy skończyli, z pleców nie pozostało mu nic oprócz krwawej masy. Wiedział, że obficie spływająca krew wsiąka mu w spodnie. Wiedział też, że może zasłabnąć w wyniku jej nadmiernej straty. Cieszyło go to. Już czuł jak ogarnia go ciemność. Witał ją z otwartymi ramionami. Miał się już w niej zatopić, gdy...
- Waise heil...
Rany na ciele się zasklepiły. Cudowne uczucie regeneracji ogarnęło jego plecy i przepływało po nim niczym delikatne, kobiece dłonie. Jęknął zrezygnowany. Nie odpuszczą mu tak łatwo.
- Teraz sobie tu powisisz... przez całą noc.
Otworzył oczy. Jeden z Bliźniaków zawiesił mu coś na szyi, po czym wyciągnął nóż. Przejechał czubkiem ostrza po plecach aż dotarł do sporej wypukłości. Przesunął ku górze... i pociągnął w dół. Rozciął bliznę. Murtagh spojrzał na niego z nienawiścią, a po chwili namysłu opluł czarodziejowi twarz. Ten tylko się uśmiechnął zapowiadając tym samym kolejne cierpienia, kto wie czy nie gorsze.
Wyszli trzaskając drzwiami.
CDN
|
|
|
|
|
|
|
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...
|
Wysłany:
Pon 16:58, 01 Sty 2007 |
|
Dokładnie Katze. (I dziękuję bardzo, wiesz za co )
Dobrze, zamieszczam tu następną część. Miłej lektury.
Został w miejscu kaźni sam. Powoli kiwał się raz w jedną raz w drugą stronę. Głowę opuścił i zamknął oczy. Pot spływał mu po twarzy i kapał na tors, na którym wisiał cienki łańcuszek z małą, złotą gwiazdką. Prezentowała się na nim dosyć dziwnie, szczególnie w zestawieniu z jego brudną i spoconą odzieżą. Rozcięta blizna piekła go lekko a strużki krwi wsiąkały mu w spodnie. Zastanawiał się czy znowu go uleczą czy też zostawią w obecnym stanie. Chyba, że mógłby przez to umrzeć. Nie był elfem, był człowiekiem i miał ograniczoną wytrzymałość.
Długie wiszenie nad ziemią sprawiło, że właściwie stracił czucie w ramionach. I nie tylko w nich. W całym ciele czuł odrętwienie. Tysiące mrówek przebiegało po jego mięśniach, co jakiś czas kąsając, co sprawiało, że niektóre miejsca stawały się zimne. Natychmiast zrozumiał co się dzieje. Dopadły go skurcze.
Napiął mięśnie starając się je zlikwidować. Jęknął z bólu. Miał wrażenie, że ktoś mu właśnie wbija nóż w poszczególne partie mięśni. Rozluźnił je zrezygnowany. Próba nie przyniosła zadowalających efektów, chociaż w niektórych miejscach zniknęło nieprzyjemne mrowienie. Stan ramion, rzecz jasna, nadal pozostał ten sam. Nic dziwnego.
Rozejrzał się powoli po sali. Dwóch osiłków także gdzieś poszło, jak widać nikt nie zadał sobie trudu by go pilnować. Postanowił to wykorzystać. Spojrzał w górę. Sznur wyglądał na mocny, ale na haku dało się zauważyć rdzę. Pełen nadziei zaczął się wiercić. Podciągał nogi do góry by zaraz potem mocno wyrzucić je w dół. Osiągnął tylko tyle, że wreszcie zabolały go ramiona. Nie zniechęciło go to. Postanowił spróbować jeszcze raz. Użył do tego wszystkich sił, jakie mu jeszcze zostały.
Coś nieprzyjemnie chrupnęło w stawach. Zagryzł wargi starając się powstrzymać krzyk. Z oczu popłynęły mu łzy bólu. Teraz już w ogóle nie mógł poruszyć rękami. Przeklął własną głupotę. To było do przewidzenia. Miał tylko nadzieję, że nie wyrwał sobie całkowicie kości ze stawów. Zrezygnowany zamknął oczy.
Chwila wytchnienia – to wszystko czego pragnął. Przypuszczał, że Galbatorix i Bliźniacy poczuli głód i udali się na posiłek... albo coś równie trywialnego sprawiło, że musieli go opuścić. Uśmiechnął się drwiąco. Przynajmniej nie musi oglądać ich twarzy. Przestali go chociaż dręczyć swoja obecnością.
Nagle poczuł jak gwiazdka na jego ciele zaczęła wibrować. Zmarszczył brwi. Dało się słyszeć lekkie buczenie.
Słabość ogarnęła jego ciało niczym puchowa kołdra. Miał wrażenie, że w jednej sekundzie opuściły go wszystkie siły. Mózg przestał prawidłowo funkcjonować, pojawiły mu się mroczki przed oczami, które powoli zaczęły przekształcać się w coraz większe plamy czerni, by w końcu całkowicie przesłonić mu widok na świat.
Pogrążył się w nicości. Otuliła go niczym ciepły koc. Miał wrażenie, że oto znalazł się w wygodnym łóżku w całkowicie bezpiecznym miejscu. I śnił.
Biegł ulicą trzymając przed sobą nagi miecz, a za nim podążali żołnierze z pochodniami. Krzyczeli coś, ale słyszał ich jak przez mgłę. Gwiazdy na niebie zdawały się mrugać do niego, jakby życząc szczęścia w ucieczce. Kręte uliczki Gil’eadu przecinały, połyskując w mroku, strużki uryny. Jakiś kot miauknął i umknął w ciemność, najpewniej spłoszony przez harmider jaki czynił pościg.
- Paniczu! Tędy! – Krzyknął Tornac.
Skręcił w jedną z ciemnych, wąskich uliczek. Przed sobą zobaczył biegnącego starszego mężczyznę, nagle wpadającego do jakiegoś budynku. Bez zastanowienia wbiegł za nim.
Powitało go zatęchłe powietrze i kupa szczurów umykających w kąty izby. Rozejrzał się w poszukiwaniu Tornaca. Niestety, nigdzie nie mógł go dostrzec. Przeszedł parę kroków w głąb pomieszczenia, rozglądając się przy tym czujnie. Cisza dzwoniła mu w uszach.
Przeczucie przejechało mu po plecach niczym lodowata ręka śmierci. Przerażony odwrócił się gwałtownie. Przed nim stała postać z celującym w niego toporkiem. Wzięła głęboki zamach.
Nagle poczuł na policzku uderzenie. Syknął. Otworzył ze złością oczy.
- Wróciliśmy – powiedział Galbatorix.
- Wspaniale – mruknął drwiąco.
- Cieszy mnie twój zapał. Może to jest dobry znak, zapowiadający naszą owocną współpracę...
Zacisnął szczęki i pokręcił głową. Władca zaśmiał się głośno.
- Uparty jesteś. Zupełnie jak twój ojciec. Powszechnie wiadomo, że niedaleko pada jabłko od jabłoni. Kolejny przykład potwierdzający tę regułę.
- Mam to szczęście, że wszyscy mi mówią, iż wdałem się w matkę.
- Kto tak mówi? Chłopcze, czyżby to była kolejna rzecz, którą sobie ubzdurałeś?! Doprawdy. Parę miesięcy beze mnie, a już przestajesz myśleć racjonalnie. Jesteś podobny do swego ojca, jak dwie krople wody. Kość z kości. To samo zacięcie, charakter, spojrzenie, niewyparzony język. Śmiem wątpić czy twoja matka w ogóle brała udział w procesie twojego poczęcia. Ale! Przecież skądś musiałeś się wziąć! – ponownie się zaśmiał, rozkoszując się coraz większą wściekłością malującą się na twarzy Murtagha. – Powinieneś się z tego cieszyć. Odziedziczyłeś po ojcu wszystko co najlepsze. Co do twojej matki... Doprawdy. Kobiety nadają się tylko do zaspokojenia chuci mężczyzny. Nie potrafią myśleć racjonalnie, za dużo gadają i dają się łatwo omamić. Gdyby twoja matka miała chociaż trochę rozumu w tej swojej głowie, z pewnością od razu uciekłaby od Morzana. Sposób w jaki ją traktował dostarczał aż nadto powodów do ucieczki. Ale nie. Ona została. Głupia dziewucha. Chociaż trzeba było przyznać, że miała swoje talenty. Jeden z nich mogę osobiście potwierdzić...
Murtagh z całej siły uderzył Galbatorixa nogami w pierś, popychając go na stojących za nim Bliźniaków. W ostatniej chwili powstrzymał się od krzyku. Ramiona, wcześniej już mocno nadwyrężone, zapłonęły na nowo ogniem bólu. Był tym razem pewny, że jedna z kości musiała pęknąć. Wskazywało na to głośne chrupnięcie w stawach.
Dwójka strażników natychmiast do niego doskoczyła. Jeden z nich uderzył go w brzuch, drugi poprawił, zadając mu cios w szczękę. Murtagh zgiął się w pół i opluł krwią podłogę. Oblizał usta, podniósł głowę i z całej siły uderzył z byka najbliżej niego stojącego strażnika, który ku jego zadowoleniu nie miał na sobie hełmu. Mężczyzna syknął i złapał się za głowę. Jednak drugi natychmiast przyłożył mu ponownie opancerzoną pięścią w brzuch. Murtagh zgiął się w pół, haustami łapiąc powietrze. Tego już było dla jego żołądka za wiele. Gwałtownie chlusnął jego mizerną zawartością na posadzkę. Zakrztusił się i wypluł flegmę zalegającą mu krtań. Ktoś szarpnął go za włosy i podniósł głowę do góry. Znalazł się teraz na równi z Bliźniakami. Patrzyli na niego z obleśnymi uśmiechami.
- Przy twoich wybrykach niejednym zakręciłoby się już w głowie – powiedział jeden z nich. – Jednak, na twoje nieszczęście posiadamy znaczne zasoby cierpliwości... i wiedzy.
- Tak myślałem. Więc powinniście wiedzieć, że nie należę do standardowego typu więźniów.
- Oczywiście, że należysz – zawołał. – Wszyscy tak mówili. Pycha niemal rozsadzała ich od wewnątrz. Ale gdy zetknęli się z naszymi wielce wyszukanymi metodami, za każdym razem, gdy przychodziliśmy do ich celi, kulili się w kącie i jęczeli jak małe dzieci.
Zapadła chwila ciszy. Drugi z Bliźniaków jeszcze bardziej się zbliżył do niego i wyciągnął rękę.
- Naprawdę nie trzeba wiele, aby nas zadowolić...
Murtagh natychmiast, w miarę możliwości, skrzyżował nogi.
- Z pewnością. – zadrwił – Ciekaw jestem czy każdemu ze swoich byłych więźniów fundowaliście podobne niespodzianki. Byłem pewny, że Galbatorix zapewnił wam wystarczającą ilość młodych chłopców.
- Oczywiście. Jednak czy jest większa przyjemność od patrzenia na bezsilną złość i upokorzenie swoich ofiar?
Starał się rozsunąć nieco jego uda. Z krtani Murtagha wydobyło się jęknięcie, które było mieszanką złości, strachu i tak pożądanego przez Bliźniaka upokorzenia. Zamachnął się i kopnął rękę czarodzieja. Mężczyzna złapał się za palce, jednak zamiast syknąć z bólu, tylko się roześmiał.
- Widzisz? Zachowujesz się dokładnie tak jak pozostali. Oni też byli wyjątkowo... hm... przeczuleni na punkcie swoich najcenniejszych skarbów. Ale w ich przypadku to był jednorazowy eksperyment. Jeśli chodzi o ciebie... – przyjrzał mu się dokładnie, po czym odwrócił do Galbatorixa. – Panie, wyjątkowo nie mogę się z tobą zgodzić. Ma coś z matki. O ile mi wiadomo, Morzan miał o wiele twardsze i mocniejsze rysy. Tego tutaj – wskazał na Murtagha – są wyraźnie łagodniejsze. Może to jeszcze wpływ jego młodego wieku, jednakże nie zmienia to faktu, że ma pewne cechy tej kobiety. Oczy, usta... Opowiadałeś mi Panie, że spojrzenie Morzana niejednego mogło przyprawić o dreszcze i zmrozić niemal do szpiku kości. Jego co najwyżej może wywołać zachwyt u dziewcząt. Także włosy. Morzan je miał brązowe, ale szczeciniaste. Natomiast Selena bardziej falowane, ale blond. Ładnie się połączyły te cechy fizyczne i dały całkiem smaczny okaz... – odwrócił się z powrotem w stronę Murtagha. – Nie martw się. Z ciebie nie zrezygnujemy tak łatwo.
Odwrócił się i wyszedł z celi. Drugi, ku jego zdziwieniu, został przy nim. Czarodziej skinął na strażników, którzy przez całą rozmowę trzymali go mocno za włosy. Puścili natychmiast.
- Mój brat zapomniał ci też powiedzieć na jakim przyrządzie masz zaszczyt wisieć. Wbrew pozorom to nie jest zwykły słup. Jest to bardzo sprytny mechanizm, umieszczony tutaj specjalnie dla ciebie. Powinieneś się czuć wyróżniony. Niestety hak zdążył trochę zardzewieć... ale na szczęście nie jest tak źle. Chyba nie myślałeś, że będziesz w stanie go złamać? Ha! A jednak! Twoje ramiona z pewnością nie są w najlepszym stanie... No nic, przynajmniej ułatwiłeś nam nieco pracę. Zamierzaliśmy połamać ci trochę kości. Wracając jednak do tego jakże genialnego narzędzia. Ten, który wisi na nim zbyt długo... ma nieprzyjemny wypadek.
Wyciągnął z fałd szat małą klepsydrę i spojrzał na nią. Piasek już niemal całkowicie się przesypał. Przyjrzał się jej uważnie.
- Hm... tak, już powinno się zacząć.
Murtagh zmarszczył brwi. Nagle usłyszał zgrzyt, jakby coś się za nim przesuwało. Pełen najgorszych przeczuć zerknął za siebie.
Tysiące małych strzałek wbiło mu się w plecy, sprawiając, że wyglądał niczym poduszka na igły. Krzyknął. Metalowe pociski były pełne substancji, która natychmiast zaczęła się przesączać do jego żył. Momentalnie obraz przed oczami rozmył się. Potrząsnął głową. Odpływał.
- Dobranoc... – usłyszał z oddali.
CDN
|
|
|
|
|
Kapitan_Jack_Sparrow1
..::1st League Shur'tugal::..
Dołączył: 29 Mar 2007
Posty: 176
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szczerze? Wiesz, że sam nie wiem . . .
|
Wysłany:
Nie 20:53, 08 Kwi 2007 |
|
Brakowało mi tego rozdziału w książce. Potrafisz fajnie pisać. Czekam na dalszą częśc opowieści o Murtaghu . . .
|
|
|
|
|
Katze
.::Murtagh's Guardian Angel::.(ExtraMod)
Dołączył: 18 Sty 2006
Posty: 4801
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: się biorą dzieci?
|
Wysłany:
Nie 22:08, 08 Kwi 2007 |
|
Noooo... Niech teraz ktoś ją zmusi, żeby dokończyła kolejną część, bo ja nie potrafię jej dostatecznie zmobilizować do pracy.
A najgorsze jest to, że już niewiele zostało. LUDZIE! APELUJĘ! TAK MAŁO DZIELI WAS OD NOWEJ CZĘŚCI! ZMUŚCIE AOM DO PRACY! RODACY!!111oneone
|
|
|
|
|
Bjartskular
..::Guru Shur'tugal::.. (Mod)
Dołączył: 27 Cze 2006
Posty: 1625
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gliwice
|
Wysłany:
Pon 13:32, 09 Kwi 2007 |
|
Katze, ślubuję, że pomogę Ci w zmuszaniu AoM do pracy. Sama chcę przeczytać ciąg dalszy bo to jest...niesamowite
|
|
|
|
|
Kapitan_Jack_Sparrow1
..::1st League Shur'tugal::..
Dołączył: 29 Mar 2007
Posty: 176
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szczerze? Wiesz, że sam nie wiem . . .
|
Wysłany:
Pon 19:05, 09 Kwi 2007 |
|
Jestem z wami!!! Musimy zmusić AoM do napisania części kolejnych!
TO JEST GENIALNE!
|
|
|
|
|
Wirtualny Jeździec
...:User:...
Dołączył: 01 Lut 2007
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Alagaesia -> tak dokładnie to nie wie tego nikt
|
Wysłany:
Wto 11:47, 10 Kwi 2007 |
|
AoM to jest świetne
Jestem z wami.
|
|
|
|
|
majka_13
..::Senior Shur'tugal::..
Dołączył: 24 Mar 2007
Posty: 331
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tam gdzie konczy sie dobro, a zaczyna zlo...
|
Wysłany:
Wto 13:01, 10 Kwi 2007 |
|
Naprawde extra.. brutalne to fakt ale fajne..
|
|
|
|
|
Ollusska
...:User:...
Dołączył: 08 Kwi 2007
Posty: 21
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany:
Wto 14:20, 10 Kwi 2007 |
|
Ach! Cuudoo!!! Świetnie piszesz, AoM!!! To jest takie bardzo... hmm KRWAWE !!! Brakowało mi takich opisów w Eragonie i Najstarszym Kiedy następna część??? Czekam z niecierpliwością
|
|
|
|
|
ebithril
..::1st League Shur'tugal::..
Dołączył: 01 Lut 2007
Posty: 198
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Caed Dhu
|
Wysłany:
Wto 14:57, 10 Kwi 2007 |
|
heh mnie też ich bardzooooo brakowało CP powinien opisać kilka takich scen w następnej części
|
|
|
|
|
Ollusska
...:User:...
Dołączył: 08 Kwi 2007
Posty: 21
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany:
Wto 15:41, 10 Kwi 2007 |
|
Wątpię, żeby były takie opisy... no bo niby w czym? Jak się Eragon z Murtaghiem będą bić? Opisze tak samo jak na Płonących równinach ... A poza tym, zauważyłam, że CP ma tak jakby wstręt do krwi... Nawet jak Ra'zack ugryzł Rorana nie było jej (krwi) widać, choć było powiedziane, że rana była głęboka- tak samo jak Cień pociął Eragonowi plecy- niby taka straszna ta rana, ale o krwi nawet wzmianki nie było
|
|
|
|
|
majka_13
..::Senior Shur'tugal::..
Dołączył: 24 Mar 2007
Posty: 331
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tam gdzie konczy sie dobro, a zaczyna zlo...
|
Wysłany:
Wto 18:56, 10 Kwi 2007 |
|
Moze sie jej (krwi) boi.. albo chce zeby ksiazka byla dla wszystkich...
|
|
|
|
|
daszkass
..::Senior Shur'tugal::..
Dołączył: 01 Sty 2007
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Asgardu
|
Wysłany:
Pią 13:32, 13 Kwi 2007 |
|
AoM!! To jest swietne!! Blagam napisz kolejna czesc bo nie bede mogla spac po nocach!! ....swoja droga moglabys juz sie wziac za pisanie 3 czesci dziedzictwa....czekam na kolejna czesc
|
|
|
|
|
Katze
.::Murtagh's Guardian Angel::.(ExtraMod)
Dołączył: 18 Sty 2006
Posty: 4801
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: się biorą dzieci?
|
Wysłany:
Pią 13:37, 13 Kwi 2007 |
|
Teraz pojawienie się kolejnego fragmentu zależy ode mnie, AoM możecie dać chwilowo spokój...
|
|
|
|
|
ebithril
..::1st League Shur'tugal::..
Dołączył: 01 Lut 2007
Posty: 198
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Caed Dhu
|
Wysłany:
Pią 15:20, 13 Kwi 2007 |
|
jak to od ciebie Katze?
Mi w twórczości CP brakuje najbardziej klimatu Sapkowskiego (tzw krwawych scen)
|
|
|
|
|
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...
|
Wysłany:
Pią 20:28, 13 Kwi 2007 |
|
Tak to od niej, że ta szanowna Pani pełni rolę mojego bety, więc teraz od niej zależy jak szybko następna część się ukaże Nie mam zamiaru dawać jakiegoś chłamu, ktoś musi w końcu sprawdzić i ewentualne błędy i nieścisłości mi zgłosić, czyż nie?
|
|
|
|
|
ebithril
..::1st League Shur'tugal::..
Dołączył: 01 Lut 2007
Posty: 198
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Caed Dhu
|
Wysłany:
Sob 7:32, 14 Kwi 2007 |
|
Katze wklej odcinek proszeeeeeeeeee ale tylko jak sprawdziłaś i poprawiłaś
|
|
|
|
|
Ollusska
...:User:...
Dołączył: 08 Kwi 2007
Posty: 21
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany:
Sob 8:43, 14 Kwi 2007 |
|
Katzee!!! Plizzz!!! Popraw szybko te błędy!!! No przecież nie może być ich tak dużo, no nie???
|
|
|
|
|
daszkass
..::Senior Shur'tugal::..
Dołączył: 01 Sty 2007
Posty: 486
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Asgardu
|
Wysłany:
Sob 10:24, 14 Kwi 2007 |
|
Pewnie ze nie moze!! A ja juz czekam na kolejny odcinek!! Pospiesz sie!!
|
|
|
|
|
Ollusska
...:User:...
Dołączył: 08 Kwi 2007
Posty: 21
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany:
Sob 17:27, 14 Kwi 2007 |
|
Przeczytałam jeszcze raz poprzednie części i zdałam sobie sprawę, że nie rozumiem dwóch rzeczy... mógłby mi ktoś wyjaśnić co to jest tchawica i gdzie się znajduje ?? i jak ma wyglądać to coś na czym Murtagha powiesili???
|
|
|
|
|
Katze
.::Murtagh's Guardian Angel::.(ExtraMod)
Dołączył: 18 Sty 2006
Posty: 4801
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: się biorą dzieci?
|
Wysłany:
Sob 18:48, 14 Kwi 2007 |
|
[link widoczny dla zalogowanych].
[link widoczny dla zalogowanych].
Koniec OTa.
Ja już zbetowałam. Tekst znowu oddany w ręce AoM.
|
|
|
|
|
Avariel
..::2nd League Shur'tugal::..
Dołączył: 15 Sty 2007
Posty: 115
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Miasto-wiocha, wabi się Hajnówka
|
Wysłany:
Sob 19:03, 14 Kwi 2007 |
|
To jest CUUUUUDNEEEEE. Pisz dalej, błagam PISZ.
P.S. To ciekawe, ale to samo czytałam tu. Czy ktoś mi powie, co jest grane??
|
|
|
|
|
ebithril
..::1st League Shur'tugal::..
Dołączył: 01 Lut 2007
Posty: 198
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Caed Dhu
|
Wysłany:
Sob 19:17, 14 Kwi 2007 |
|
AoM Kapitan_Jack_Sparrow to twój profil na tamtym forym?
|
|
|
|
|
Ollusska
...:User:...
Dołączył: 08 Kwi 2007
Posty: 21
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany:
Sob 19:26, 14 Kwi 2007 |
|
Fajnie Katze, że już błędy posprawdzałaś i dzięki za Twoje baardzo sprecyzowane odpowiedzi: tchawice to se na sobie sprawdzić musiałam- wlałam se wody do ust i potem naciskałam na gardło- jak znalazłam tchawicę to się samo do mnie wlało (wiecie jak to boli?!) a co do haku to ja wiem, że go na nim powiesili, tylko, że tam dalej była wzmianka o tym, że ten hak to do jakiegoś mechanizmu był przyczepiony i właśnie o to coś mi chodzi
|
|
|
|
|
Kapitan_Jack_Sparrow1
..::1st League Shur'tugal::..
Dołączył: 29 Mar 2007
Posty: 176
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szczerze? Wiesz, że sam nie wiem . . .
|
Wysłany:
Sob 19:37, 14 Kwi 2007 |
|
BŁAGAM na kolanach o wybaczenie!!!
Skopiowałem dwie pierwsze części biografi AoM bez pozwolenia po to by pisać część dalszą. Niestety bez początku bym tego nie zrobił.
Proszę wszystkich o wybaczenie.
PRZEPRASZAM!!!
Idiota Kapitan Jack Sparrow
|
|
|
|
|
ebithril
..::1st League Shur'tugal::..
Dołączył: 01 Lut 2007
Posty: 198
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Caed Dhu
|
Wysłany:
Sob 19:51, 14 Kwi 2007 |
|
jeżeli kopiowałeś tekst to mogłeś chociaż napisać notke o prawdziwym autorze
ale ja ci moge wybaczyć bo pisanie szło ci całkiem nieźle chociaż nie wiem jak zareaguje AoM
|
|
|
|
|
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...
|
Wysłany:
Sob 20:16, 14 Kwi 2007 |
|
Z panem Kapitanem Czarnej Perły sobie już wszystko wyjaśniłam To już sprawa zamknięta.
A więc rybeńki... Oto dalsza część.
UWAGA: Sceny dozwolone od lat 18 *
Leżał w ciepłej kołysce, otulony miękką kołdrą. Wokół niego panowała niczym niezmącona cisza. Nikłe światło paru świeczek padało na jego oczy, sprawiając, że nie mógł usnąć. Kręcił się raz w jedną, raz w drugą stronę. W rączkach ściskał małą szmacianą lalkę. Przytulił do niej policzek, tak jak czyni większość małych dzieci. Pozytywka, która stała na stoliku obok kołyski, już dawno przestała grać jego ulubioną melodyjkę. Przekręcił się w miarę możliwości na brzuch starając się uciec przed drażniącymi jego oczy jasnymi plamkami. Światełka igrały na pościeli niczym rozbrykane chochliki. Hasały po miękkich fałdach puchowej kołdry, szukając buzi malca. Kiedy ją znalazły, znowu zaczęły go zaczepiać. Przeskakiwały na powieki, policzki, nos. Otworzył buzię by głośno się poskarżyć. Łkał, chcąc uświadomić światu, że owe jasne stworki nie dają mu spać. Ponadto był głodny.
Do pokoju weszła młoda dziewczyna w białej, nocnej koszuli. Pukle czarnych włosów spływały na jej ramiona, a na koralowych, kształtnych wargach gościł delikatny uśmiech. W oczach błyszczały wesołe iskierki, świadczące o przepełniającej ją radości życia. Jej bose stopy nie wydawały na podłodze żadnego dźwięku, tak drażniącego dla malca.
- Cśś ... Malutki. Płaczesz? – szeptała, jednocześnie biorąc go na ręce. – No już. Już... Jestem tu...
Pogłaskała go po miękkich, ciemnych włoskach, jednak nie chciał ucichnąć.
- Zgłodniałeś?
Rozpięła parę guzików u góry koszuli, odsłaniając lewą pierś. Mały natychmiast do niej przylgnął i ssał. Położył maleńką dłoń na gładkiej skórze mamki. Pił ciepły pokarm, czując jak uczucie sytości powoli wypełnia jego ciałko. Dziewczyna położyła go na swoim ramieniu i poklepała delikatnie po drobnych pleckach. Z jego ust wydobyło się ciche czknięcie.
- No już... Najadłeś się? Czas wrócić do snu.
Zaczęła go powoli kołysać, nucąc usypiającą melodię. Gładziła dłonią jego policzki i główkę, przyjemnie je łaskocząc.
- Mój mały Murtagh... Kiedyś będziesz wielkim wojownikiem. Zyskasz mnóstwo zaszczytów, bogactwo, może nawet własne ziemie? Tak, chciałabym być przy tym. Ach, niestety, już kończy się czas twego karmienia. Niedługo mnie odeślą... Kocham swoje dzieci, jednak żadne nie poruszyło tak mojego serca jak ty. Jesteś taki cichy, taki niepozorny, ale coś jednak każe innym zwracać na ciebie uwagę. Może to... Nie, nie wolno mi tego mówić – zganiła się, po czym powiedziała z nutą skargi w głosie. - To przecież mnie powierzono pieczę nad pierwszymi miesiącami twego życia. Nie mogę uwierzyć, że twoja matka była w stanie powierzyć opiekę nad tobą innej kobiecie. To... Nie jest prawdziwe. Nie... Jak mogła...? – głos jej zadrżał.
Położyła go z powrotem do łóżeczka. Zamknął oczy, oddychał spokojnie i równo.
Dziewczyna przystawiła sobie stołek i oparła głowę o drewnianą ramę. Cały czas na niego patrzyła, jakby nie mogąc się nasycić jego widokiem. Jest śliczny, myślała. Chciałaby, aby był jej synem, aby należał do niej. Tylko do niej. A gdyby tak... Wynieść go nocą? Nikt by nie zwróciłby uwagi na kobietę z dzieckiem. Zabrałaby go do swoich, daleko od wpływów Galbatorixa i Zaprzysiężonych. Może nawet uciekłaby do Vardenów? Chociaż to mogłoby się okazać niebezpieczne dla małego. Jego pochodzenie mogłoby budzić kontrowersje. Surda... Łatwo się do niej dostać. Tam, wśród tłumu, nie miałaby problemów z ukryciem siebie i malca.
Nagle dało się słyszeć głośne krzyki i rubaszne śmiechy kilku mężczyzn. Kamienna podłoga dudniła pod ich ciężkimi butami a ściana pulsowała od hałasu jaki czynili.
Dziewczyna wstała i spojrzała gniewnie w stronę drzwi.
- Przeklęci. Nie dość, że budzą wszystkich, to nie dają jeszcze spać jedynemu synowi najwyższego wasala. Dziecko potrzebuje odpoczynku...
Odeszła w stronę swojej komnaty. Po chwili wróciła, w ciepłym, grubym płaszczu, zarzuconym na nocną koszulę. Usiadła na stołku i pogłaskała dziecko po główce. Szeptała uspokajająco. Wierciło się. Jęczało żałośnie. Wzięła je na ręce i mocno przytuliła.
Do komnaty wpadł spocony mężczyzna. Miał na sobie lekką, białą koszulę, niechlujnie wyłażącą mu ze spodni. Brązowe, proste włosy opadały na jego pijacką twarz. Zimne oczy omiatały pomieszczenie, jakby szukając czegoś. W końcu zatrzymały się na tulącej dziecko dziewczynie. I patrzyły na nią. Ciągle.
Położyła małego do łóżeczka i okryła kołderką. Zaczął płakać, domagając się ciągłej opieki. Tym razem słyszał jej kroki. Gniewnie zbliżyła się do pijanego mężczyzny.
- Panie! Co...
Chwycił ją w ramiona i gwałtownie pocałował. Przyciskał do swojego spoconego ciała i przesuwał wargami po jej szyi i twarzy. Krzyknęła, zaczęła się wyrywać. Upadli na podłogę. Podwinął jej koszulę i jednym ruchem rozwarł uda. Rozpiął pas.
- Zabieraj łapy!
- Milcz dziwko. Jestem twoim panem. Masz mi być posłuszna.
- Posłuszna? Wynoś się do burdelu, razem ze swoimi kompanami, sukinsynu - syknęła, z pogardą mrużąc oczy.
- Po co? Jesteś znacznie bliżej.
- Żałosny Jeźdźcze! - zaśmiała się krótko i wykrzywiła ze wstrętem wargi - Mdli mnie na widok twojej pijackiej mordy. Chcesz zdobyć szacunek? Może spróbuj chronić niewinnych...
- Nie prychaj mi tu jak kocica. Jeśli ja chcę, to ty też musisz chcieć. I nie próbuj zgrywać odważnej, wiesz, że nie uciekniesz.
- Ta niewolnica, żona, ci nie wystarcza? - ponownie prychnęła.
- Jej tu nie ma. Za to jesteś ty. Czuj się zaszczycona.
Szarpnęła się, podkurczyła nogę i uderzyła go kolanem, celując w podbrzusze. Warknął przez zaciśnięte zęby i w odwecie uderzył ją w twarz. Wykorzystała to natychmiast wpijając palce w jego gardło. Nie zrobiło to na nim wrażenia. Złapał ją za nadgarstek i wykręcił rękę. Zawyła, a z kącików oczu popłynęły jej łzy. Przygwoździł ją do podłogi, całkowicie uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Ułożył się wygodnie i wdarł się w nią.
Wrzasnęła rozdzierająco. Ból eksplodował w jej podbrzuszu powoli wprawiając całe ciało w odrętwienie. Sukienka zaczęła przesiąkać krwią. Mężczyzna napierał coraz bardziej, dając upust całej swojej chuci. Sapał przy tym niczym buhaj, oczy zaszły mu mgłą. Dziewczyna wygięła się w górę i ugryzła w szyję, w okolice tętnicy. Ugryzienie przywróciło go światu. Wściekły uderzył ją głową w czoło.
Za nim stali i rechotali inni mężczyźni. Też byli pijani. Szaty mieli uwalane jedzeniem i piwem. Bił od nich niesamowity smród uryny, czuła go nawet tutaj. Chociaż może to był odór Morzana, nie była pewna.
Nagle mężczyzna westchnął głęboko i opadł na nią, przygniatając całym swoim cielskiem. Wykorzystała to, momentalnie odpychając go od siebie i podciągając resztki ubrania. Skręcony nadgarstek pulsował tępym bólem. Spojrzała na mężczyzn. Patrzyli na nią wiele mówiącym wzrokiem. Zacisnęła zęby.
Próbowała wstać, jednak zaraz upadła znowu, dotknięta falą bólu. Z jej oczu popłynęły łzy wściekłości. Podczołgała się w stronę kołyski i sprawdziła czy małemu nic nie jest. Nie spał. Nie płakał. Nie wiercił się. Patrzył pustym wzrokiem przed siebie. Odwróciła się gniewnie w stronę Morzana.
- Widzisz co zrobiłeś?!
- Co zrobiłem... – wybełkotał, powoli podnosząc się z podłogi.
- Spójrz na dziecko!
Zbliżył się do niej chwiejnym krokiem i spojrzał na swojego syna. Jego następcę, dziedzica i jedyną osobę na której dobru powinno mu zależeć. Jeżeli nie z miłości, to chociaż z punktu widzenia czystego interesu. Mógł przecież zakończyć to do czego on sam zmierzał, nie sądziła, żeby był tak głupi i nie myślał o przyszłości swego rodu. Przejście do historii było jedną z rzeczy na której najbardziej mu zależało oprócz całkowitego przejęcia władzy. Nie jako wasal, ale król. Pragnął zniszczył Galbatorixa. Kiedyś go szanował i bez najmniejszych oporów uznawał za autorytet, ale teraz... Władca był słaby. Choć starał się to ukryć za pomocą polityki terroru. Dawana dostojność i charyzma przepadła zastąpiona przez arogancję, dumę i ignorancję. Zamiast działać samotnie, wysługiwał się Zaprzysiężonymi. To oni odwalali za niego czarną robotę. On sam nie robił nic. Nie raz zamykał się w komnacie i opłakiwał śmierć swego smoka lub bawił się małymi figurkami swoich wojsk wyobrażając sobie tysiące zwycięskich bitew i chwałę jaka mu z tego przyjdzie. Niczym duże dziecko. Żałosne.
- I co?
- Jak to co?! Jest przerażony. To nie jest normalne.
- Nie gadaj mi tu co jest normalne a co nie. Jesteś tylko dziwką.
Po tych słowach powoli wyszedł z komnaty. Jego towarzysze poklepali go po plecach i zatrzasnęli za nim drzwi.
Dziewczyna z nie lada wysiłkiem podniosła się z klęczek. Jej oczy ciskały błyskawice, zdrowa dłoń raz po raz zaciskała się w pięść. Paznokcie wbijały się w skórę i rozcinały ją aż do krwi. Oddychała głęboko, spazmatycznie.
- Nie będę twoją dziwką... – mruknęła.
Spojrzała na kołyskę. Poszła w stronę drzwi.
- Nie będę twoją dziwką...
Odgłos jej kroków odbijał się od kamiennych ścian. Rozdarty dekolt, już nie podtrzymywany przez drżące ręce, opadł, odsłaniając posiniaczone piersi. Zakrwawiona koszula szeleściła i falowała. Wzburzone włosy przesłaniały jej twarz. Na policzku wykwitała pokaźna, fioletowo niebieska plama.
- Nie będę...
Dotarła do drzwi. Stała przed nimi bolesną chwilę, po czym z całej siły pchnęła. Upadła na kolana. Wrzasnęła rozdzierająco. W krzyku pobrzmiewał cały jej ból, poniżenie i wściekłość. Głos odbijał się od ściany do ściany, potęgując swoją moc, aż w końcu urósł do piekielnego wycia.
Paznokcie wbiły się w drewno i zjechały w dół, pozostawiając na nim wydrapane ślady. Rozległ się nieprzyjemny zgrzyt, raniąc uszy. Cały czas wyła chcąc wyrzucić z siebie całe swoje cierpienie. To ją oczyszczało niczym woda.
Ku niej szedł Morzan. W ręku trzymał obnażony miecz, a zimne oczy pałały żądzą mordu, dodatkowo napędzaną pijackim otępieniem. Zbliżał się, ale ona nie przestawała krzyczeć. Po paru chwilach był już przy niej. Złapał ją za włosy i pociągnął w górę. Spojrzała na niego. W jej wzroku można było odczytać tylko groźbę. Śmiertelną groźbę, która przeraziłaby każdego... Ale nie jego. Uniósł broń.
- Przyjdzie ten, który mnie pomści... – wychrypiała.
Ciało opadło na ziemię, krew zalała kamienną posadzkę. Momentalnie wokół Morzana wyrosła szkarłatna kałuża, wypełniając komnatę miedzianym zapachem krwi i rozlewając się na korytarz. W ręku ściskał włosy kobiety. Spojrzał na nią z odrazą. W chwili śmierci oczy uciekły ku górze, odsłaniając przerażającą biel białek. Usta nadal były rozwarte do krzyku, w ich kąciku pojawiła się strużka czerwonej cieczy.
Jego twarz wykrzywił grymas. Z odrazą odrzucił od siebie głowę. Przeleciała przez cały pokój i uderzyła w nogi kołyski. Przewróciła się. Murtagh wypadł na podłogę. Przeleciał przez nią i ujrzał przed sobą czerń.
***
Płomienie pochodni tańczyły na murach i tkaninach, w ogromnej sali ozdobionej arrasami, tworząc iluminacje. Postaci zdawały się ożywać i gdyby ktoś znalazł się przed nimi, nie pomyślałby, że to dzieło człowieka. Najprzeróżniejsze bestie, stworzenia i baśniowe istoty układały się w wielką, nieprawdopodobną historię Alagaësii. Delikatne i subtelne linie zwijały się ze sobą, przecinały a w niektórych fragmentach oddalały się od siebie i podążały własnymi ścieżkami. Przywodziły na myśl te wyśpiewane przez elfy, chociaż widać było, że arrasom wiele brakuje do doskonałości i na pewno nie stworzyły ich te piękne istoty. Jednak widać, że artyści z całych sił próbowali dorównać mistrzom. Na próżno.
Butelka z przezroczystym płynem przecięła powietrze i rozbiła się na scenie walki smoka z elfami, pozostawiając po sobie mokrą plamę. Spowodowało to nową salwę śmiechów i wrzasków. Zaraz pojawiła się służba i zaczęła wycierać pozostałości alkoholu. Natychmiast jedna ze służek została porządnie obmacana i opluta. Jeden z biesiadników próbował nawet zadrzeć do góry jej sukienkę, odsłaniając tym samym małe piersi. W ostatniej chwili wyrwała się i uciekła z płaczem. Pozostałe wytarły do końca płyn, nawet nie patrząc na to zdarzenie. Wszystkie były stare, albo mało urodziwe, więc nie wzbudziły zainteresowania wśród pijanego tłumu mężczyzn. Wyszły niezaszczycone ani jednym przychylnym spojrzeniem, jedynie czego się doczekały to kopniaków. Były do tego przyzwyczajone, traktowano je gorzej niż psy. Zawsze na początku, zanim ich twarz pokryła się zmarszczkami lub bliznami, zaciągano je do stodoły, albo brutalnie rzucano na stół. Większość się nie broniła, wiedziały, że taka jest kolej rzeczy na zamku Morzana. Jeżeli któraś stawiała opór, zwykle pozostawał z niej wrak nieużyteczny do jakiejkolwiek pracy. Niegdyś śliczna buzia pokrywała się całkowicie fioletem od licznych uderzeń, a kroki były stawiane niepewnie i pokracznie na skutek nieustającego bólu w podbrzuszu. Taka dziewczyna znikała po jakimś czasie, niekiedy odnajdywano jej zwłoki przy wyrzucaniu odpadków na zewnątrz zamku. Pozostałe tylko mogły czasem sobie cicho płakać i obejmować się ramionami w nielicznych godzinach wypoczynku, siedząc ukryte w kącie wspólnego pomieszczenia.
- Panowie! Zdrowie za naszego gospodarza!
- Zdrowie! Zdrowie!
- To jego jadło, jego wino, jego wódka! – Zaryczał jeden z nich w pijackim szale. – Cześć mu i chwała!
- Chwała i cześć!
- CHWAŁA!
- CHWAŁA!
Zawartość kielichów w jednej sekundzie znalazła się w ich przełyku, by następnie spłynąć do żołądków i wywołać przyjemne ciepło rozlewające się po całym ciele. Alkohol szybko uderzał do głowy, szczególnie ten krasnoludzki, masowo produkowany i eksportowany. Śmiejąc się głośno, odrzucali naczynia na bok, trafiając w plączącego się tu i ówdzie starego psa. Zwierzę skomląc umknęło pod stół, gdzie zostało przywitane kopniakami. Szybko wynurzyło się spod niego i umknęło z sali. Poleciało za nim parę noży, ale żaden nie trafił.
- HEJ! Wara mi od mojego psa!
- To stare próchno Bartus, czym ty się przejmujesz? W zamian możesz dostać parę ładnych służek na pocieszenie.
- Ta? A kiedy zażądam nieużywanej to też dostanę?
- Z tym może być kłopot... – zaśmiali się rubasznie.
- Nie chowaj urazy kamracie! Polejcie mu jeszcze!
Morzan klasnął w dłonie. Do komnaty weszło dwóch chłopców niosąc wielkie dzbany wina oraz nowe kielichy. Ostrożnie, aby nie rozlać ani kropli drogocennego trunku, nalali im do pełna, po czym oddalili się.
- Jakbyś chciał mamy jeszcze nieużywanych chłopców... – zadrwił jeden.
- ALE! Panowie! Zebraliśmy się tutaj, aby... – beknął. – Zebraliśmy się tutaj, aby... No właśnie. Po co nas wezwałeś Morzanie?
- Czy stary przyjaciel nie może wezwać swoich najlepszych druhów na ucztę? – Mruknął uśmiechając się tajemniczo.
- Oczywiście... Taaak... Zdraw... Pfu! Zdrowie Morzana!
- Zdrowie!
Ponownie wypili. Morzan siedział w milczeniu, a zimny uśmiech cały czas błąkał się po jego wargach. Nietknięty przez niego kielich rzucał podłużny cień. Parę osób dostrzegło to i już miało go zapytać o ten niezwykły fakt, gdy ten uciszył ich gestem. Wstał dostojnie i uniósł naczynie do góry.
- Teraz panowie, pozwolicie, że ja wzniosę toast... Wasze uczynki są niezwykle... Chwalone przez króla, dzięki czemu uzyskaliście naszą wdzięczność. Możecie być pewni, że zostaniecie należycie wynagrodzeni. Bartusie, bez twoich asasynów nie udałoby się tak bardzo uszczuplić oddziałów naszych wrogów. Ty Aldemie, swoją niezwykłą wiedzą techniczną ulepszyłeś nasze wojsko, przez co zyskaliśmy niesamowitą przewagę w dziedzinie uzbrojenia. Wy wszyscy – powiódł spojrzeniem po zebranych – przysłużyliście się Imperium. Czeka was nagroda!
Odpowiedziała mu salwa okrzyków. Ponownie wznieśli kielichy do góry i wypili do dna. Morzan patrzył po wszystkich uśmiechając się szeroko. W przeciwieństwie do pozostałych jego ubranie było w miarę schludne a spojrzenie trzeźwe. Mężczyźni śmiali się szaleńczo.
- Panowie – zaczął ponownie Morzan – cieszę się, że mogę was tu gościć. To prawdziwy zaszczyt. Tym niemniej raduje mnie wieść, że przekazaliście wszystko królowi.
- Co? Ha, ha! Dobry żart kamracie. Wspierać, wspieramy, ale nigdy...
- Oczywiście, przecież nigdy byście się nie zgodzili. Dlatego trzeba wam było trochę pomóc...
Wyciągnął kawałek pergaminu opatrzony pieczęcią królewską. Pokazał osłupiałym zebranym, po czym zaczął czytać.
- Z rozkazu Jego Najwyższej Królewskiej Mości Galbatorixa, Smoczego Jeźdźca i Władcy Imperium, wszystko co posiadają Bartus Urgalok, Aldem Dermak, Centarius... A tam. Pominę nazwiska, przecież i tak jesteście tu wszyscy – zaśmiał się zimno. – ...zostaje oddane pod królewska protekcję, a tym samym włączone do skarbca. Fabryki mają być sparcelowane, a ziemie uprawne odpowiednio oznakowane. Wszyscy pracujący otrzymają godziwe wynagrodzenie za swoją dotychczasową służbę oraz czterdzieści dni wolnizny. Przez ten czas zostaną wybudowane budynki oferujące niezbędną pomoc medyczną, oraz zostanie wzniesiony Gmach, gdzie będą odbywać się regularne wiece. Wśród chłopów zostanie przeprowadzona sprawiedliwa selekcja by wybrać najlepszych na stanowiska przewodniczących. Wyboru dokonywać będą sami chłopi. Wybory winny być równe, tajne... A... To już was nie dotyczy. Tyle tego jest. – wybuchnął szaleńczym śmiechem. – Widzicie panowie? To dzięki wam to wszystko...
Jeden z biesiadników zerwał się od stołu, cały purpurowy na twarzy. W dłoni ściskał nóż do krojenia mięs. Wściekły rzucił się w stronę Morzana. Pozostali poszli za jego przykładem chwytając za noże, łyżki, niektórzy rozbili nawet drewniane krzesło, oderwali nogi i teraz dzierżyli je jak pałki. Przeklinając i spluwając rzucili się w stronę Morzana.
Nagle wszyscy, jak jeden mąż, złapali się za gardła. Zaczęli charczeć i krztusić się krwią, na ich twarzy wykwitły sine plamy.
Zaczęli zderzać się ze sobą, zakotłowali i upadli na podłogę. Drżeli w konwulsjach podskakując jak pchły. Co chwilę wydawali z siebie krzyki, charczenie i opluwali innych własną krwią zmieszaną ze śliną.
Trwało to nie dłużej niż pięć minut. Po upływie tego czasu ani jeden już się nie poruszał. Leżeli. Ich bezwładne, grube cielska gęsto zaścielały podłogę. Morzan stał tam gdzie wcześniej, trzymając nietknięty kielich w dłoni. Na twarzy wykwitł mu wyraz pogardy.
Mrucząc do siebie wylał zawartość naczynia na jednego z trupów. Klasnął dwukrotnie w dłonie.
Do sali weszło dwudziestu umięśnionych mężczyzn. Bez słowa zabrali się za wynoszenie ciał. Morzan odstawił naczynie na stół po czym wyszedł z pomieszczenia. Skierował się w stronę komnat Seleny. Pchnął drzwi.
Kobieta siedziała na łóżku tuląc do piersi trzyletniego chłopczyka. Mały wpatrywał się nieruchomo w ścianę. Jednakże, w jego oczach tańczył dzikimi pląsami strach.
- Mówiłem ci, abyś go tu nie przyprowadzała.
- Sam przyszedł, dzisiaj był czas naszych odwiedzin.
- A tak... Zapomniałem.
Bez słowa wziął dziecko z jej kolan i postawił na ziemi. Kucnął i spojrzał na niego. Już teraz dostrzegał uderzające podobieństwo. Ten wyraz twarzy, zniekształcony przez wiek dziecięcy, oczy, nos... Nawet kolor włosów zdradzał łączące ich pokrewieństwo, choć trzeba było przyznać, że małego były nieco jaśniejsze.
Morzan patrzył na niego. Patrzył. Dziecko także utkwiło w nim swój wzrok. Ojciec i syn.
- Znikaj – mruknął.
Po czym wstał i skierował się w stronę Seleny. Nadal siedziała na łóżku. Przesuwał po niej zimnym wzrokiem zatrzymując go na głębokim dekolcie, jeszcze gładkiej szyi oraz wąskiej talii.
- Dzisiaj nie – szepnęła – nie czuję się dobrze.
- To ja o tym decyduję – warknął. – Lepiej mi powiedz czemu kazałaś nalać tą samą truciznę do mojego naczynia.
Nie podniosła wzroku. Milczała.
- Chcesz mnie otruć? Czy naprawdę jestem dla ciebie aż tak podły byś chciała mnie zamordować? Daję ci dach nad głową, bogactwa, służbę. Pozwalam spotykać się z dzieciakiem. W zamian proszę tylko o lojalność. Czy to naprawdę aż tak dużo?
Przesunął wierzchem dłoni po jej policzku, delikatnie go głaszcząc. Uniósł jej brodę do góry. Długo na siebie patrzyli. Ona ze spokojem, on z zadumą. Wydawało się, że za chwilę złoży na jej ustach pocałunek. Albo chciała, by tak się stało. Dawno tego nie robił. Od zawsze przychodził do jej komnaty jedynie po to, aby wziąć to co chciał, nie dając nic w zamian. A ona dawała mu to. Tylko później leżała sama w łóżku i czuła jak po jej policzkach spływają powoli łzy. I tak dzień w dzień. Przez pierwsze lata. Teraz przychodził coraz rzadziej. Był dręczony tyloma sprawami wagi państwowej. Czasem powierzał jej drobne zlecenia. Sprawiało mu radość, gdy jej wysiłki przynosiły swoje efekty. A ona cieszyła się jego szczęściem.
Zamachnął się i uderzył ją w twarz. Sapnęła i opadła na poduszki chwytając się za policzek. Przygniótł ją całym swoim ciężarem i chwycił jedną ręką za szyję. Drugą wyciągnął swój miecz, który nosił zawsze przy swoim boku.
- Ty przeklęta suko – warknął. – Już ja cię nauczę...
Nagle jakiś ciężar zwalił mu się na głowę. Coś chwyciło go mocno za włosy i pociągnęło. Syknął z bólu i jednym ruchem barku zrzucił z siebie owo coś. Odwrócił się. Mały chłopczyk szybko podniósł się z kamiennej posadzki i uciekł do drzwi. Wściekły mężczyzna zamachnął się i rzucił mieczem.
Klinga wbiła się głęboko w plecy chłopca. Z cienkim krzykiem upadł na podłogę. Momentalnie wokół niego wykwitła plama szkarłatu. Przez okna wdarł się gwałtowny wiatr i zdmuchnął świece pogrążając całe pomieszczenie w ciemności.
***
Biegł ulicą trzymając przed sobą nagi miecz, a za nim podążali żołnierze z pochodniami. Krzyczeli coś, ale słyszał ich jak przez mgłę. Gwiazdy na niebie zdawały się mrugać do niego, jakby życząc szczęścia w ucieczce. Kręte uliczki Gil’eadu przecinały, połyskując w mroku, strużki uryny. Jakiś kot miauknął i umknął w ciemność, najpewniej spłoszony przez harmider jaki czynił pościg.
- Paniczu! Tędy! – Krzyknął Tornac.
Skręcił w jedną z ciemnych, wąskich uliczek. Zobaczył biegnącego starszego mężczyznę, nagle wpadającego do jakiegoś budynku. Bez zastanowienia wbiegł za nim.
Powitało go zatęchłe powietrze i kupa szczurów umykających w kąty izby. Rozejrzał się w poszukiwaniu Tornaca. Niestety, nigdzie nie mógł go dostrzec. Przeszedł parę kroków w głąb pomieszczenia, rozglądając się przy tym czujnie. Cisza dzwoniła mu w uszach.
Nagłe przeczucie przejechało mu po plecach niczym lodowata ręka śmierci. Przerażony odwrócił się gwałtownie. Przed nim stała postać, celując w niego toporkiem. Wzięła głęboki zamach. Broń ze świstem przecięła powietrze, zmierzając prosto w jego stronę. Metaliczny blask sunął przez ciemność z niezwykłą prędkością, zapowiadając rychłą śmierć swemu celowi.
Rzucił się w bok, upadając na stertę spróchniałych desek. Toporek z mocnym trzaskiem wbił się w stojący za nim słup, wprawiając cały budynek w lekkie drżenie. Z sufitu posypały się pył. Zakaszlał parę razy, po czym skoczył na równe nogi. W tej samej chwili usłyszał kolejny świst. Nie zdążył się odchylić. Ostrze musnęło mu lewy bok zdzierając ubranie i rozcinając skórę. Syknął z bólu jednocześnie tłumiąc w ustach przekleństwo. Kontakt z lecącym przedmiotem sprawił, że stracił dopiero co przed chwilą odzyskaną równowagę i ponownie upadł na zakurzoną podłogę. Nauczony doświadczeniem nie wstawał, tylko przeturlał się za stojącą niedaleko drewnianą skrzynkę. Delikatnie złożył miecz na swoich kolanach. Oddychał płytko, nieregularnie. Strach powoli zaczął ogarniać jego umysł, a rozgorączkowanie odbierało mu kontrolę nad własnymi ruchami.
Drgnął. Ktoś powoli zmierzał w jego stronę. Napastnik stawiał kroki powoli, zdecydowanie, coraz bardziej zbliżając się do kryjówki Murtagha. Zgrzyt metalu wypełniał pomieszczenie przeganiając goszczącą tu przedtem ciszę.
Nagle napastnik zamarł w pół kroku. Murtagh gorączkowo ścisnął w ręku miecz. Odetchnął i przeniósł wzrok w górę.
Jego oczy napotkały dwa rozżarzone węgle wpatrujące się w niego z sadystyczną żądzą mordu. Przez chwilę zamarł zaskoczony. Z ust napastnika dobiegło klekotanie, które popchnęło go do działania. Z krzykiem odskoczył i zamachnął się mieczem. Posypały się iskry. Uderzenie Murtagha nie sprawiło jednak na istocie żadnego wrażenia. Zamiast tego, nim się zorientował, znalazło się przy nim i przełamując wszelką obronę, chwyciło za gardło i uniosło go. Murtagh złapał istotę za rękę próbując rozluźnić uchwyt. Jego nogi swobodnie zwisały nad ziemią.
Kaszlnął przez przypadek opluwając śliną napastnika. W odpowiedzi rozległo się klekotanie. Włos zjeżył mu się na karku. Nie mógł się powstrzymać od myśli, że właśnie usłyszał coś w rodzaju śmiechu. Śmiechu przepełnionego pogardą i sadystyczną przyjemnością, typową dla łowcy nagród, który właśnie złapał od dawna umykającą mu zdobycz.
- Czego chcesz? – Zapytał jednocześnie próbując złapać oddech, co dało pretekst do kolejnego charknięcia.
Odpowiedziało mu kolejne złowieszcze klekotanie, które najwyraźniej oznaczało, że istota nie ma zamiaru odpowiadać na żadne jego pytanie.
Nagle z kąta izby dobiegł hałas, jakby ktoś uderzył jakimś tępym narzędziem w ścianę. Z sufitu ponownie posypał się pył. Dwa gorejące ślepia przesunęły się w tamtą stronę. Wykorzystał to uderzając go mocno obiema nogami. Nic to nie dało. Nadal wisiał nad ziemią, a dodatkowo upiorna ręka zacisnęła się jeszcze mocniej na jego szyi. Zaczerpnął łapczywie powietrza, poruszał ustami jak ryba wyjęta z wody, próbując dotlenić swój coraz bardziej słabnący organizm.
Istota znowu odwróciła ku niemu wzrok... Po czym zamachnęła się i gwałtownie rzuciła nim o ścianę. Krzyknął z bólu i osunął się na podłogę. Przed oczami zatańczyły mu kolorowe plamy, które powoli pogłębiały się, aż w końcu zatracały swoją barwę i stawały się smoliście czarne. Zwiększały swój obszar, niemal całkowicie przesłaniając mu widok.
Zamrugał gwałtownie, próbując odepchnąć od siebie omdlenie. Dźwignął się na nogi. Zraniony bok pulsował tępym bólem. Wysilił wzrok próbując przeniknąć ciemność.
- Paniczu! – usłyszał głośny szept.
Ktoś położył mu rękę na ramieniu, po czym pociągnął do tyłu, jak się potem okazało, w stronę drabinek prowadzących na dach. Niewiele myśląc wszedł po drewnianych szczeblach, które miały nieco poszarpaną powierzchnię w związku z tym liczne drzazgi wbijały mu się w dłonie. Nie było to zbyt przyjemne uczucie, wiedział, że jeżeli będzie jeszcze walczyć mieczem, to poranione dłonie mogą mu jedynie w tym przeszkodzić i obniżyć jego skuteczność w starciu z wrogami. Zacisnął zęby i piął się w górę.
Zimny wiatr uderzył go w twarz z taką mocą, że mało brakowało, a runąłby całym ciałem do tyłu. W ostatniej chwili został przytrzymany przez silną dłoń. Widać musiał się zerwać w krótkim czasie dosyć silny wiatr, a na dole nie był on tak wyczuwalny.
Postawił niepewnie stopę na chybotliwych deskach dachu. Czuł jak drewno się pod nim ugięło i zaskrzypiało niebezpiecznie. Postanowił uważnie i delikatnie stawiać kroki. Podejrzewał, że bieg mógłby spowodować dosyć nieprzyjemny wypadek jakim by było wpadnięcie do wnętrza czyjegoś domu i wylądowanie, dajmy na to, w sypialni delikwenta. W najlepszym przypadku skończyłoby się to wrzaskiem oraz złamaniem paru kości. Bynajmniej nie pociągała go ta perspektywa...
Rozejrzał się za Tornakiem, który nagle mu gdzieś przepadł. Jednak dostrzegł go szybko dzięki odznaczającej się czarnej sylwetce na tle nocnego nieba, dodatkowo rozświetlonego przez księżyc. Pozwalało mu to jako tako rozeznać się w terenie. Wbił w niego wzrok oczekując na ruch, w pełni świadom, że sam nie da rady wędrować po dachach jeżeli nie podąży za przewodnikiem, którego rolę aktualnie pełnił Tornac. Kucnął i podparł się rękami starając się zachować równowagę.
Gdzieś nad nim przetoczył się głuchy grom, niebo przeciął świetlisty zygzak rozgałęziając się i tworząc jasną pajęczynę błysków i bieli. Pogodny wcześniej nieboskłon został zasłonięty przez ciężkie chmury, które odznaczały swoją obecność jedynie zniknięciem maleńkich, mrugających wesoło gwiazd.
Kropla deszczu spadła na jego policzek, spłynęła w dół i zniknęła w fałdach koszuli. Zaraz potem druga znalazła ostateczną przystań wśród brązowych włosów młodzieńca. Trzecia dołączyła do swojej poprzedniczki. Czwarta znalazła się na jego nosie i skapnęła na deski, na których w świetle dnia można by dostrzec mnóstwo ciemnych punkcików, powoli zlewających się w jedną, wielką, ciemną plamę pokrywającą powierzchnię drewna. Deszcz zaczynał padać coraz intensywniej, wcześniej małe krople zmieniły się w ciężkie łzy nocnego nieba. Zimny wicher targał jego płaszczem jakby chciał koniecznie go zerwać i porwać w dal. Kolejny raz mignęła w górze błyskawica.
Murtagh kucał i obserwował Tonaca, który nie dawał żadnego znaku życia poza miarowymi westchnieniami wydobywającymi się z jego piersi. Całkowicie zapomnieli o wcześniejszym przeciwniku i wyglądało na to, że on także zrezygnował z pościgu. Nie zastanawiali się nad powodami, liczyło się dla nich jedynie to, że mieli chwilę wytchnienia.
Tornac skinął na chłopaka w chwili, gdy druga błyskawica przecięła niebo.
Zbliżył się do niego stawiając ostrożnie nogi na mokrych, skrzypiących deskach. Mokre włosy opadły mu na twarz, zmuszając go do ciągłego patrzenia na niepewne podłoże. Gdy doszedł do Tornaca energicznie zarzucił głową do tyłu poszerzając swoje pole widzenia. Stłumił kaszel gwałtownie wyrywający mu się z płuc. Spojrzał na swojego towarzysza.
- Uważaj – szepnął jego przewodnik. – Już niedaleko do bramy, strażnicy zmienią się za parę minut.
- Zgubiliśmy pościg?
- Nie.
- Więc czemu jest tak... spokojnie?
- Nie wiem... Zresztą czy to ważne? – Na wąskich ustach Tornaca zagościł lekki uśmiech.
Murtagh odwzajemnił gest, po czym dał znak by ruszali. Mężczyzna ześlizgnął się delikatnie po boku budynku, po czym gdy był już przy metalowej rynnie wykonał mocny skok na następny dach. Ześlizgnął się nieco po mokrych dachówkach, jednak chwycił się wystających nierówności i podciągnął, aż w końcu stanął pewnie na szczycie. Ten dom na ich szczęście miał porządniejszy dach niż jego sąsiad. Murtagh po kilku chwilach znalazł się obok Tornaca, po czym podążyli dalej poruszając się zręcznie niczym koty wybierające się na cowieczorną eskapadę po miejskich szczytach. Gdy już znaleźli się na trzecim dachu, starszy mężczyzna machnął ręka w dół, po czym opuścił się delikatnie, by zaraz uderzyć stopami pewnie o bruk. Niewiele myśląc Murtagh skoczył za nim. Zasłona deszczu ograniczała im ostrość widzenia, jednakże nie mieli trudności z rozpoznaniem bocznej bramy, przy której akurat nie było strażników, ale czekały dwa konie przywiązane do palika. Rzucili się w ich stronę całkowicie zapominając o względnych środkach bezpieczeństwa. Ku swojej zgubie.
Z dwóch przeciwległych uliczek wypadła na nich wataha uzbrojonych po zęby żołnierzy z pochodniami. Strzały ze świstem przecięły powietrze kierując się w stronę dwóch mężczyzn. Niektóre odbijały się z głośnym stukotem od bruku, natomiast pozostałe śmigały nad głowami uciekinierów. Murtagh wyciągnął miecz, jego towarzysz zrobił to samo. Zamierzali wyrąbać sobie drogę do wolności, bez względu na wszystko. Kiedy człowiek jest zaszczuty nie cofnie się przed niczym. Jest wtedy nieprzewidywalny i przerażający w swojej nieprzewidywalności. Jednakże, jeżeli ktoś nie należy do gatunku ludzkiego a do jakiejś innej rasy, łatwo może przewidzieć zachowanie dwóch ludzkich jednostek. Zapędzeni w kozi róg zaczną walczyć, próbując dojść do ich ostatniej deski ratunku jaką były rzeczone konie, coraz gwałtowniej tańczące na uwięzi.
To daje niezwykłą wręcz okazję by schwytać delikwentów za pomocą zmyślnego, aczkolwiek nieskomplikowanego fortelu jakim jest zabicie wierzchowców i zamknięcie bramy.
Zza chmary żołnierzy wynurzyła się postać, która miała wątpliwą przyjemność poznania naszych towarzyszy we wnętrzu zniszczonego budynku parę ulic stąd.
Starając się pozostać niezauważona odeszła w stronę wyrywających się koni. Jednakże jej złowieszcze klekotanie, które przebijało dźwięki rozgrywającej się bitwy, zwróciło na nią uwagę dwóch ściganych. Domyślając się co zamierza, czym prędzej przebili się z niemałym trudem przez tłuszczę. Prawdopodobieństwo w tamtej chwili na to, że dotrą do wierzchowców wcześniej niż przerażająca postać, było niezwykle nikłe, tak nikłe, że nawet w olbrzymim przybliżeniu było praktycznie zerowe. Jednak może to dzięki jakiejś sile wyższej, może dzięki zwykłemu szczęściu, a może w końcu zwyczajnym zbiegiem okoliczności pierwsi dotarli do koni, przecięli więzy i wskoczyli na nie, wcześniej uderzając je piętami w słabiznę. Droga do wolności zdawała się być już w zasięgu ich ręki, ale...
Ich najgroźniejszy przeciwnik zamachnął się i rzucił mocno toporkiem. Broń przecięła ze świstem powietrze, po czym wbiła się w plecy Tornaca. Wyrzucił w górę ręce. Westchnął.
Murtagh odwrócił gwałtownie głowę obserwując całe wydarzenie powoli rozszerzającymi się z przerażenia oczami. Patrzył jak ciało jego mentora zsuwa się z grzbietu konia, spada na bruk a następnie jest otaczane przez żołnierzy.
Czerwień płaszczy zlała się w jedną plamę powoli rozrastającą się i pochłaniającą wszystkie inne kolory. Słyszał dźwięki, czuł zapachy, ale nie widział już nic...
Miliardy białych gwiazd rozbłysły mu przed oczami. Tysiące obrazów pojawiło się, zakotłowało i w jednej chwili znikło...
...Nikłe światło paru świeczek padało na jego oczy, sprawiając, że nie mógł usnąć. Kręcił się raz w jedną, raz w drugą stronę. W rączkach ściskał małą szmacianą lalkę. Przytulił do niej policzek, tak jak czyni większość małych dzieci. Pozytywka, która stała na stoliku obok kołyski, już dawno przestała grać jego ulubioną melodyjkę...
...Ciało opadło na ziemię, krew zalała kamienną posadzkę. Momentalnie wokół Morzana wyrosła szkarłatna kałuża, wypełniając komnatę miedzianym zapachem krwi i rozlewając się na korytarz. W ręku ściskał włosy kobiety. Spojrzał na nią z odrazą. W chwili śmierci oczy uciekły ku górze, odsłaniając przerażającą biel białek. Usta nadal były rozwarte do krzyku, w ich kąciku pojawiła się strużka czerwonej cieczy...
...Klinga wbiła się głęboko w plecy chłopca. Z cienkim krzykiem upadł na podłogę. Momentalnie wokół niego wykwitła plama szkarłatu...
...Broń przecięła ze świstem powietrze, po czym wbiła się w plecy Tornaca. Wyrzucił w górę ręce. Westchnął...
Przed sobą ujrzał wykrzywioną w sadystycznym uśmiechu twarz Bliźniaka.
- Twoje wspomnienia są niezwykle interesujące... Przynajmniej metoda się sprawdza... Zadam ci jedno pytanie – wyszczerzył zęby drapieżnie – czy to boli?
Dźgnął go palcem w oblaną zimnym potem pierś. Z krtani Murtagha wydobył się dziki wrzask. Po raz kolejny fala ognia przelała sie przez jego żyły, jakby chcąc wypalić wnętrzności.
- Do celi z nim.
Zdjęto go z haka, po czym złapano pod ręce i wytaszczono z pomieszczenia. Głowa zwisała mu luźno, nie miał sił na stawianie jakiegokolwiek oporu. Każdy dotyk, jakikolwiek kontakt z otoczeniem przysparzał mu nowego cierpienia. Miał wrażenie, że głowa zaraz mu pęknie na pół, uszy eksplodują a oczy wypłyną. Cała skóra była trawiona piekielną agonią gorączki. Sam krzyk nie mógł już mu dać ukojenia, jego ciało stało się bólem, które przyprawiał o utratę zmysłów. Obrazy z przeszłości przemykały mu przed oczami jakby znajdował się w jednym, wielkim kalejdoskopie. Barwy, dźwięki, zapachy... Czerwień, wrzask, smród... Czerń, płacz, wilgoć... Zieleń, śmiech, kwiaty...
Rzucono go brutalnie na kupkę słomy. Cela była mała i obskurna. Liczne zacieki przecinały się, zlewały, rozgałęziały tworząc jakąś zwariowaną sieć. Odór pleśni wciskał się natarczywie w nozdrza. Z sufitu zwieszały się łańcuchy delikatnie poruszając się w rytm wahadła i pobrzękując lekko.
Nie stęknął. Nie sapnął. Nie poruszył się. Nie zaczerpnął głębiej powietrza. Po prostu leżał tak, jak upadł.
CDN
*
|
Ostatnio zmieniony przez AoM dnia Nie 20:48, 15 Kwi 2007, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Arlyin Liriel Black
..::Senior Shur'tugal::..
Dołączył: 16 Paź 2006
Posty: 391
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: A skąd byś chciał?
|
Wysłany:
Sob 20:51, 14 Kwi 2007 |
|
O Boże, to jest świetne! Lepsze niż Paolini mógłby napisać...CZekam na więcej;P
|
|
|
|
|
Kapitan_Jack_Sparrow1
..::1st League Shur'tugal::..
Dołączył: 29 Mar 2007
Posty: 176
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Szczerze? Wiesz, że sam nie wiem . . .
|
Wysłany:
Sob 21:09, 14 Kwi 2007 |
|
O bosh! To jest wspaniałe AoM! Niedość, że jestem głupi to jeszcze pierwszy.
GENIALNE!
|
Ostatnio zmieniony przez Kapitan_Jack_Sparrow1 dnia Wto 13:56, 18 Wrz 2007, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
Avariel
..::2nd League Shur'tugal::..
Dołączył: 15 Sty 2007
Posty: 115
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Miasto-wiocha, wabi się Hajnówka
|
Wysłany:
Sob 21:10, 14 Kwi 2007 |
|
To jest... to jest prawdziwe dzieło... Zaparło mi dech w piersiach. Paolini nigdy nie napisałby czegoś tak... dobrego. Czekam naprawdę z wielką niecierpliwością na część kolejną...
|
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
| |