Poll :: Oceń |
:) |
|
0% |
[ 0 ] |
:| |
|
0% |
[ 0 ] |
:( |
|
0% |
[ 0 ] |
|
Wszystkich Głosów : 0 |
|
Autor |
Wiadomość |
Alveaner
..::Guru Shur'tugal::.. (Mod)
Dołączył: 06 Lut 2006
Posty: 1999
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ul. 665 - sąsiad Szatana
|
Wysłany:
Śro 14:08, 11 Paź 2006 |
|
Tą zbrodnię popełniłam, ja, jako iż moja sprawność ruchowa została na jakiś czas nieco ograniczona, trochę mi się nudzi, więc w weekend to coś napisałam. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Jednak na wstępie uprzedzam, że to opowiadanie nie ma żadnego związku z opowiadaniem o Raven, więc ich nie szukajcie.
Proszę o wiele konstruktywnej krytyki i bezlitosne wytykanie błędów.
A i jeszcze jedno szukam bety do tego opowiadania, jakby ktoś był chętny to proszę napisać to w komentarzu, albo na PW.
Pragnienie normalności
Rozdział I
Ciemnowłosa dziewczyna stała w mrocznej uliczce, widziała jednak całkiem wyraźnie wszystko dookoła i dostrzegała nawet najmniejszy ruch. Oddychała miarowo. Przeniosła ciężar ciała na lewą nogę, zaczynała się trochę niecierpliwić. Przecież zawsze, co środę przechodził tą ulicą, to tylko kwestia czasu. Trzy tygodnie obserwacji i snucia planów doprowadziły ją do tej oto chwili, a jego nie ma. Powstrzymała się całą siłą woli żeby nie prychnąć, to mogłoby ją zdradzić. Poruszyła łopatkami poprawiając ułożenie miecza, który miała na plecach i jeszcze raz sprawdziła czy sztylet wysuwa gładko z pochwy przyczepionej do pasa. Ręką sprawdziła czy noże do rzucania są dobrze przypięte na jej udzie, założyła cienkie skórzane rękawiczki i znowu znieruchomiała. Przygotowała się na długie czekanie.
Pół godziny później usłyszała kroki, ktoś się zbliżał. Przyjęła dogodną pozycję i znów zamarła nasłuchując. Zdawało się, że ów człowiek jest dość mocno pijany gdyż z odgłosów, jakie docierały do niej, zdołała wyłowić rytm kroków, jeśli można to nazwać rytmem, gdyż członki zdawały się mocno plątać, stawać nieregularnie i niepewnie.
To nawet lepiej – pomyślała - tylko ułatwi mi zadanie.
Zbliżał się coraz bardziej, odgłosy, które wydawał były coraz głośniejsze i poczuła mocny zapach piwa zmieszanego z męskim potem, dość znacznie wyprzedzający właściciela. Lekko ją zemdliło.
Jeszcze trochę bliżej. – Powtarzała sobie w myślach. – Jeszcze troszkę.
Mężczyzna wyszedł zza rogu, zataczając się mocno i mamrocząc coś pod nosem.
Jeszcze sekundkę, jeszcze trochę bliżej.
Wdech, wydech.
Jeszcze trochę.
Przez chwilę kalkulowała. Nie możliwe, żeby poszło tak łatwo. Jeszcze jeden głęboki wdech.
Jeszcze sekundę.
Wyciągnięcie noża i szybki, bezszelestny bieg. Rzut. Prosto w głowę, chwilę potem drugi, tuż obok. Co za głupek. - Zdążyła pomyśleć zanim do jej uszu doleciał odgłos ciała, upadającego na brudną kostkę brukową.
***
- Masz. – Rzuciła spore zawiniątko przesiąknięte zakrzepłą już krwią mężczyźnie siedzącemu na krześle. Upadło na ładne rzeźbione biurko z cichym łoskotem. Mężczyzna miał całkiem ładną, inteligentną twarz z włosami koloru ciemnego złota i takimi samymi tęczówkami upstrzonymi ciemniejszymi plamkami.
- A teraz moja zapłata.
- Trudno było? – Spytał od niechcenia.
Zmierzyła go zimnym spojrzeniem i zmrużyła czarne oczy. Przez kilka lat zdążyła się już przekonać, że zleceniodawcy często zadają takie pytania, a w razie odpowiedzi mówiącej, iż w przypadku tego celu było to całkiem proste, zaczynali targować się o obniżenie stawki. Jednak on zdawał się być po prostu zaciekawiony, poza tym nie posądzałaby go o takie tanie wybiegi.
Poruszył się na krześle i sięgną do szuflady, z której wyjął dwa skręty.
- Chcesz?
Pokręciła przecząco głową. Rozparł się na krześle i położył nogi na blacie przesuwając wcześniej czubkiem buta okrwawione zawiniątko. Patrzył na nią spod przymkniętych powiek. Wykonał trochę zawiły gest ręką i skręt rozżarzył się na końcu. Zaciągnął się mocno.
Jeszcze chwilę wzajemnie się obserwowali, poczym odpowiedziała.
- Nie. Poza tym, że wczoraj… A właściwie dzisiaj przechodził tamtędy później niż zwykle.
- Aha. – Zgasił skręta, a niedopałek zostawił w popielniczce.
- Wyjaśnij mi coś. Dlaczego potrzebowałeś akurat mnie do tej roboty, przecież to był totalny głupek, zorientowałby się, że ktoś na niego dybie dopiero gdyby mu to powiedzieć wprost. – Troszkę przesadziła, jednak tak łatwego celu jeszcze nie zdarzyło jej się spotkać.
Wziął kolejnego zapalił. Zmierzył ją wzrokiem.
- Chciałem cię zobaczyć.
- Mogłeś po prostu powiedzieć, a tak musisz mi jeszcze zapłacić, a ja do tanich nie należę.
- Wszystko jedno, mogę sobie na to pozwolić, poza tym będę cię niedługo potrzebował.
- Dobra. Czego tak naprawdę chcesz?
- Żebyś się ustatkowała. Król chętnie by cię zatrudnił.
- Ale ja nie chcę, poza tym nie będę służyć temu… Wielkiemu królowi.
- Nie chodzi do końca o niego. Jego syn ma pewne problemy i potrzebuje twoich usług, a sam nigdy się do tego nie przyzna, jak byś się z tym już uporała zapewny chciałby cię mieć u siebie stale, oczywiście za stosownym wynagrodzeniem dla ciebie. – Odpowiedział jakby nie słyszał ironii w jej ostatnich słowach.
- Uroczo – sarknęła – nie chcę pracować na dworze.
- Nie ma sprawy. Zawsze warto spróbować, a nuż uda się ciebie nawrócić.
Wywróciła oczami.
- Zostajesz na dłużej? – Zgasił drugiego skręta w popielniczce, patrząc jeszcze chwilę, jak ulatnia się z niego smużka niebieskawego dymu.
- Nie, chyba, że naprawdę masz dla mnie jeszcze jakąś robotę.
- Mam. – Zaskoczył ją, myślała, że chodziło tylko o pracę dla króla. – Ale dopiero z kilka tygodni, musiałabyś to zostać do tego czasu.
Westchnęła.
- Pod jaką tożsamością? Twojej prywatnej dziwki? Nie ma mowy.
- Od kiedy to zależy ci na tym co ludzie pomyślą? Nawet, jeśli miałabyś używać takiej przykrywki, to przecież ci za to zapłacę.
Jej oczy zapłonęły zimnym ogniem, przez chwilę wyglądał jakby miała ochotę go zamordować.
- Nie, nie chodzi o to, co sobie pomyślą, tylko ja bym się źle czuła musząc udawać coś takiego. Zapłać mi za to, co już wykonałam i się wynoszę.
- Entreri...
- Nie, zapomnij.
- Proszę, mogę ci zapłacić dwa razy więcej niż normalnie.
- Nie.
- Trzy razy więcej.
- Chcesz mnie w ten sposób kupić?
- Tak. – Uśmiechnął się trochę złośliwie. - Tak jak zawsze.
Uniosła brwi.
- Nie. A teraz wybacz, daj mi moją zapłatę i spadam, mam lepsze rzeczy do roboty niż przebywanie w tym mieście.
- Zgoda, jak chcesz. – Rzucił jej brzęczącą sakiewkę, którą złapała w locie.
- Dzięki. – Zasalutowała kpiąco. – A teraz żegnam… A raczej do zobaczenie. – Odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju.
- Ech – westchnął – ona nigdy się nie zmieni. –. Wykonał dziwny i skomplikowany gest palcami, a przed nim zmaterializowało się spore zwierciadło w złotych ramach. Nie było w nim widać odbicia jego kwatery, tylko jakiś zabałaganiony pokój, w którym większość rzeczy zdawała się być nie na swoim miejscu i w dodatku sprawiała wrażenie mocno zużytych, a przy tym cennych.
Chwilę później w lustrze pojawił się mały człowieczek zapinający szkarłatna koszulę na mnóstwo czerwonych guziczków.
- Chyba jednak musisz pofatygować się do niej osobiście i użyć mocnych argumentów.
- To twoja wina – zaskrzeczał człowieczek walcząc z kolejnymi guzikami – trzeba było jej to nakazać.
- Na pewno by mnie posłuchała – zadrwił – po prostu powiedz jej, że jak tego nie zrobi to spotka ja nieprzyjemna seria wypadków… I może jeszcze, że musi to zrobić, bo inaczej zmuszą ją do tego pewne… Okoliczności.
***
Przypinała juki do siodła. Ich główną zawartość stanowiła różnego rodzaju broń i trucizny, które znajdowały się w specjalnie ukrytych kieszeniach. Koń parsknął, poklepała go uspokajająco po szyi i podciągnęła popręg.
- Spokojne stary. Niedługo zatrzymamy się gdzieś na kilka dni, wtedy sobie odpoczniesz.
Otworzyła drzwi boksu i wyprowadziła go, kierując do jasnego prostokąta drzwi na końcu stajni. Końskie kopyta stukały miarowo o podłogę stajni.
Nagle w drzwiach pojawił się wystrojony w śmieszny, czerwony strój człowieczek. Na sam jego widok parsknęła śmiechem. Jakby tego było mało jego kapelusz przystrojony był rozczapierzonym czerwonym piórem.
- Szlachetna Entreri – prychnęła na te słowa – przynoszę rozkazy od naszego Króla, Wielkiego…
- Daruj sobie, powiedz, czego chce, nie mam ochoty tracić czasu na słuchanie wszystkich jego imion i tytułów…
- …Wielkiego Władcy Zachodnich Krain Jego Ekscelencji Mannixa Orena von Cullena, który ma chęć zlecenia szlachetnej pani zaszczytnego zlecenia Szlachetnej Pani zadania, które…
- Pospiesz się, nie mam całego dnia. – warknęła przestępując z nogi na nogę.
-… Które ma obowiązek Pani wykonać, o czym ma nadzieję nie musi Szlachetnej Pani przypominać. Zlecenie ma charakter poufny i zostanie dokładnie omówione na kolacji, którą będzie pani miała zaszczyt zjeść w towarzystwie samego króla oraz jego dwóch synów. Kolacja odbędzie się jutro wieczorem i ma za zadanie przedstawienie Pani sprawy i przedyskutowanie pani zadania.
- Nie. Nie zamierzam tego zrobić.
- Król kazał też pani przypomnieć, iż nie ma Pani wyboru, to rozkaz niepodlegający dyskusji…
- Powiedziałam, że nie mam zamiaru…
- Pani, nie masz wyboru inaczej zostaniesz Pani bardzo nieprzyjemnie potraktowana…
- I co z tego? – Powiedział obojętnie – Wszystko mi jedno, co…
- Albo to zrobisz, albo zostaniesz do tego zmuszona.
- ? – Uniosła pytająco brew.
- To rozkaz. – Powiedział twardo - Chcesz się zbuntować przeciwko królowi i królestwu?
- Nie. – To było bardzo ciche słowo, cichsze niż szept.
- Zatem dobrze.
- I tak nie zdążę – podjęła już głośniej – Stąd do stolicy jest ponad tysiąc mil.
- To nie ma znaczenia, przejdziemy przez specjalnie portal. A teraz chodź.
Poszła za nim, nadal prowadząc konia z chmurnym wyrazem twarzy.
- Mój koń, też musi pójść ze mną.
- Zgoda i tak teleportujemy się na dziedzińcu, więc to nie ma znaczenia, ale musisz go skłonić, żeby wszedł do teleportu.
- On jest przyzwyczajony, wcześniej był własnością pewnego czarnoksiężnika.
- Więc nie ma problemu, a teraz jeśli byś mogła, to przyspiesz trochę.
Weszli na plac. W jego centralnym punkcie znajdował się pentagram ułożony z czerwonego piaskowca, a nie jak wszystko dookoła z kamiennej kostki brukowej. W jego centralnym punkcie znajdowały się napisy ułożone w koło. Był to język, którego nie potrafiła zidentyfikować.
- Wejdź do środka. – Polecił.
Gdy tylko stanęła jedną nogą wewnątrz pentagramu poczuła potężną energię, która była tam obecna. Koń położył uszy po sobie i zarżał żałośnie, jednak nie stawiał oporu, kiedy pociągnęła go trochę mocniej za uzdę i nakazał a wejść w sam środek za sobą. Tuż za nimi wszedł ubrany na czerwono człowieczek. Błysnęło oślepiająco i pozostała po nich tylko smużka szarego dymu wznosząca się ku niebu.
|
|
|
|
|
|
|
Alveaner
..::Guru Shur'tugal::.. (Mod)
Dołączył: 06 Lut 2006
Posty: 1999
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: ul. 665 - sąsiad Szatana
|
Wysłany:
Sob 16:58, 04 Lis 2006 |
|
EDIT:
Aom, jeśli mam być szczera to ta "poprawiona" wersja tego rozdziału mi jakoś tak bardziej przypadła do gustu, gratulacje.
END EDIT
Macie, nie będę się usprawiedliwiać dlaczego tak długo, bo zajeło by mi to pół strony.
Czytajcie
Rozdział II
Błysnęło i pojawili się na jasnym dziedzińcu zalanym słońcem, zmrużyła oczy.
- Pani, pozwól, że odprowadzę twojego konia do stajni i się nim zajmę. – Usłyszała głos stajennego. Odwróciła głowę, mógł być trochę młodszy od niej, zmierzyła go od stóp do głów i uśmiechnęła się lekko.
- Nie, dziękuję sama to zrobię. - Zdawało się, że człowieczek ubrany na czerwono nieco się rozluźnił.
- Idź pani, za jakiś czas przyślę kogoś żeby cię zaprowadził do człowieka, który poinstruuje cię o pewnych sprawach.
Skinęła głową.
- Chodź. – Pociągnęła konia za uzdę.
- Pani, może jednak pomogę. – Głos stajennego zdawał się do niej docierać z lekkim opóźnieniem.
- Nie, dziękuję, sama świetnie sobie poradzę tyko powiedz, który boks jest przeznaczony dla mojego konia.
- Dwudziesty czwarty, ale…
- Wiem gdzie jest stajnia ucięła.
Przyśpieszała krok, nogi same ją niosły.
- Cholera. – Zaklęła, nie chciała tego pamiętać tak dobrze, nie chciała pamiętać tego zamku i nie chciała pamiętać niczego, co się z nim wiązało.
Wprowadziła konia do stajni, po obu stronach znajdowały się rzędy boksów, w których pochrapywały i tupały konie, któryś cicho zarżał.
Znalazła boks z wielką mosiężną dwójką i czwórką. Wprowadziła tam swojego wierzchowca. Poklepała go po szyi i zabrała się zdejmowania uzdy oraz juków i siodła.
Rozsiodławszy go przytuliła policzek do jego miękkich chrap. Lubiła się do niego przytulać, on nic nie mówił, nie osądzał, niczego nie krytykował i niczego nie oczekiwał, no może poza owsem, marchewką, cukrem, sianem i odrobiną pieszczot. Uśmiechnęła się do siebie. Ogier trącił ją pyskiem.
- Nie mam cukru, mogę ci, co najwyżej w wieczorem przynieść marchewkę. – Powiedziała, kiedy zaczął obwąchiwać jej kieszenie i próbował wsadzić nos do jednej z nich. Poklepała go jeszcze raz i chwyciwszy swoje bagaże wyszła na dziedziniec.
Teraz dopiero zauważyła, jaki ruch tam panuje, konie wraz ze stajennymi i swoimi właścicielami kręciły się po całym placu, wchodząc i wychodząc ze stajni.
- Pani… - mały najwyżej jedenastoletni chłopczyk stanął – mój pan prosi cię do siebie, jeśli już skończyłaś. Proszę, też o woje bagaże, mam je zanieść do twoich komnat.
Uśmiechnęła się ciepło. Chłopczyk był mały i złotowłosy a z pod grzywki patrzyły na nią niepewnie bystre ciemnoniebieskie oczy. Pomyślała, że kiedyś na pewno by chciała, żeby tak wyglądał jej synek.
- Dobrze, ale bagaże zaniosę sama
- Jak sobie życzysz pani.
- Jeszcze jedno…
- Tak Pani?
- Nie ważne – machnęła lekceważąco ręką – prowadź.
Szli przez dziedziniec starannie omijając krzątających się ludzi i zwierzęta.
Szli kilka minut zanim dotarli do drzwi, które, jak się domyśliła były przeznaczone dla służby.
No tak – pomyślała – nie mogę przecież rzucać się w oczy.
Teraz szli prze szeroki korytarz wyłożony miękkim błękitnym dywanem. Zapatrzyła się w swoje stopy. Nie chciała tu być, ale nie miała wielkiego wyboru, co więcej nie była pewna czy na pewno wzywają ja tutaj z powodu jej zawodu, czy z przyczyn bardziej osobistych. Potrząsnęła głową, jakby chciała się pozbyć takich myśli.
Idiotka nawet, jeśli, to i tak to nie jest dobre dla ciebie. – zganiła się w duchu – Zresztą takie rozważania, „co będzie jeśli” są bez sensu.
Westchnęła głęboko i potarła ręka policzek.
- Pani, to już tutaj.
- Ty nie wchodzisz?
- Nie pani, mnie nie wolno – ukłonił się głęboko – do widzenia.
Kiwnęła głową uśmiechając się lekko.
- Dziękuję.
Odwróciła się do ciemnych, dębowych drzwi. Zamknęła oczy i przez chwilę próbowała opanować swoje nerwy.
Nacisnęła klamkę i weszła do środka.
***
Pokój był nawet ładny, utrzymany w brązowo czerwonej, przytulnej tonacji, jednak był straszliwie zabałaganiony, rozejrzała się uważniej dookoła i uniosła brwi.
Niewątpliwie była to komnata, w której mieszkał samotny mężczyzna, jeszcze nie spotkała kobiety, która nie będąc załamana wytrzymałaby w takim bałaganie.
Na stole piętrzyły się w nieładzie różne pergaminy i tabliczki zapisane runami. Zdołała tam też dostrzec róg mapy przyciśnięty szarym owalnym kamieniem i kielich z winem stojący niebezpiecznie blisko krawędzi.. Koło miejsca, gdzie stała znajdowało się krzesło zawalone ubraniami, na których z zadowoloną miną spał wielki czarno pręgowany długowłosy kot. Przed kominkiem leżała wilcza skóra. Na kilku pufach piętrzyły się stosy pergaminów, które niebezpiecznie przechylały się w różne strony, przez chwilę zastanawiała się, jakim cudem nie leżą jeszcze na ziemi. Na podłodze pod na wpół odsłoniętym oknem leżał stos naczyń, których najwyraźniej nikomu nie chciało się sprzątnąć.
- No tak, nie jest tu zbyt porządnie… - Usłyszała za sobą nieco zakłopotany głos.
Odwróciła się szybko.
Stał przed nią mniej więcej trzydziestoletni mężczyzna. Miał ciemnobrązowe, rozwichrzone włosy i wesołe piwne oczy okolone drobniutkimi zmarszczkami. W kącikach jego ust czaił się uśmiech. Był ubrany w niezbyt obcisłe spodnie i lnianą, krzywo zapiętą koszulę
- Chyba tak. Pan wybaczy, jestem Entreri, ja… Przyprowadzono mnie tutaj i… Właściwie to chyba chodzi o…
- Tak, tak… - machnął ręką – mam cię wprowadzić w pewne rzeczy.. – Odpowiedział na niezadane pytanie, przechodząc od razu na ty.
- Aha… - mruknęła tylko.
- Usiądź i połóż gdzieś bagaże. - Powiedział podchodząc o stołu i zaczął przerzucać papiery.
- Eee… Tylko, tu nie bardzo jest gdzie usiąść…
- Zrzuć coś z krzesła albo pufy. – Poradził nie przerywając szukania czegoś na stole.
Niepewnym krokiem podeszła do pufy stojącej najbliżej stołu. Kota na krześle wolała zostawić w spokoju. Wzięła do rąk pokaźny stos pergaminów i odłożyła ostrożnie na podłogę.
- Chociaż… Właściwie postoję. – Rzuciła niezbyt pewnie. Nie czuła się dobrze rozmawiając z ludźmi, jeśli musiała patrzeć na nich z dołu.
- Jak chcesz… Nie widziałaś może mapy? Chyba powinna być gdzieś na stole, nie pamiętam, żebym ją przekładał…
- Tak, jest…
- Mam. – Przerwał jej w połowie zdania zdejmując jednocześnie kamień i ostrożnie wyciągając ją spod innych kartek.
Prychnęła cichutko, nie lubiła, kiedy ktoś traktował ją w ten sposób.
- Masz – szybko wcisnął jej w ręce zwiniętą już mapę – to plan tajnych przejść w zamku księcia. Naucz się ich, będziesz ich potrzebować.
- Tak...
- Jeszcze to. – tym razem cisnął jej w ręce kilkanaście kamiennych tabliczek – To przepisy na różne mikstury, które powinny ci się przydać.
- Ale…
- I jeszcze… A tak, jeszcze to. – Rzucił jej związany stos pergaminów. – Masz tam zapisane podstawowe zasady etykiety.
- Tak… Tylko, że ja…
- Czekaj. – Zamarła – Weź jeszcze… A tak… - Wcisnął w jej dłonie kilka zapieczętowanych listów.
- Posłuchaj mnie przez chwilę! – prawie krzyknęła – Nie potrzebuję spisu mikstur, mam własne i wiem jak je przyrządzać, wiem też na czym polega etykieta więc tego też nie potrzebuję. – odłożyła na stół kamienne tabliczki i pergaminy – Od kogo są te listy?
- Miałem ci je tylko przekazać.
- Dobra, nie ważne, jak przeczytam to się dowiem.
Zapadła krępująca cisza.
- Czy… Mógłbyś pokazać mi gdzie będę mieszkać? – Chciała jak najszybciej uciec od tej ciszy, chciała przez chwilę pobyć sama.
- Dobrze chodź, o trochę daleko, ale przez ten czas cię wtajemniczę. – przeszedł przez zagracony pokój i otworzył drzwi – Idziesz? – spytał zauważywszy że nie ruszyła się nawet o krok.
- Tak, już. – ruszyła w ślad za nim, chwytając w pośpiechu swoje rzeczy.
***
- Jesteś tutaj jako bardzo daleka krewna księcia z Samarii.
- A gdzie to do cholery jest?
- Dostatecznie daleko od nas, żeby ludzie nie uznali za niezbędne się zainteresować gdzie to jest, co się tam dzieje i dlaczego nagle ktoś stamtąd składa nam wizytę. Masz być niezwracającą zbytnio na siebie uwagi osobą, która zleca służbie mnóstwo zadań, tak, żeby trzymali się od ciebie jak najdalej. W stosunku do księcia nie możesz się z nim spoufalać, masz być profesjonalna.
- Jestem profesjonalistą – odpowiedziała twardo – i nie mam zamiaru się z nim w jakikolwiek sposób spoufalać. Z tego, co wiem to dupek, jakich mało
- Nie możesz tak o nim mówić. To twój książę.
Wywróciła oczami.
- Co nie przeszkadza mu być dupkiem. No dobrze już nic nie mówię. – Dodała po chwili widząc jego pełen dezaprobaty wzrok.
- Jesteśmy. – powiedział gdy zatrzymali się przed ciemnymi dębowymi drzwiami – to twoje komnaty. – Otworzył szeroko drzwi i wszedł do środka, przekroczyła niepewnie próg tuż za nim.
Pokój był urządzony z gustem, dominowała ciemna zieleń z domieszką srebra. Meble były dębowe. Na podłodze rozciągał się puszysty zielony dywan. W oknach wisiały ciężkie welurowe zasłony koloru dywanu ze srebrnymi lamówkami. Pod przeciwległą ścianą stało wielkie łóżko z baldachimem, na którego widok poczuła nieprzyjemny skurcz żołądka.
- Trochę tu depresyjnie. – Stwierdziła.
- Kiedy odsłonisz okna będzie całkiem przyjemnie. Tymczasem… - klasnął żywo w dłonie i na wielkim żyrandolu zapaliły się świece – to powinno wystarczyć.
- Jasne.
- W szafie masz całkiem sporo strojów, w których będziesz się musiała pokazywać w zamku, jako krewna księcia, jako ty, możesz nosić to, co uznasz za stosowne. Od razu mówię, że są to suknie, więc nie kręć nosem. - zmierzył ją rozbawionym wzrokiem - Wiem, że to niewygodne, ale musisz to jakoś przecierpieć.
- A skąd wiesz próbowałeś kiedyś założyć suknię? – Spytała nieco złośliwie.
- Nie chcę o tym mówić.
Roześmiała się. Miała przyjemny dość niski śmiech z lekką chrypką. Zawtórował jej.
- Jeśli będziesz czegoś potrzebowała to na mapie znajdziesz przejście, które doprowadzi cię do moich kwater. Teraz już pójdę. – skłonił się żartobliwie i ruszył do drzwi. – A i jeszcze jedno, jesz dzisiaj o siódmej kolację z królem i książętami. Włóż tą zieloną suknię i czekaj, kogoś po ciebie poślą. – I wyszedł.
Stała przez chwilę wpatrując się w zamknięte drzwi, poczym podeszła do okna i jednym zamaszystym ruchem odsunęła zasłony, z których wzbił się mały obłoczek kurzu.
|
Ostatnio zmieniony przez Alveaner dnia Sob 17:47, 04 Lis 2006, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|
|
AoM
..::Kyrielejson::.. (ExtraMod)
Dołączył: 19 Cze 2006
Posty: 5461
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: tam gdzie diabeł mówi dobranoc...
|
Wysłany:
Nie 22:05, 18 Lut 2007 |
|
Zamykam na samą prośbę Alveaner. Proszę się tu nie dopatrywać żadnych podtekstów. Nie usunę go(na razie), ale przeniosę do historii Fan Ficków. Jakby coś się zmieniło, to rzecz jasna, temat zostanie przywrócony.
|
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
|