Kani
..::Guru Shur'tugal::.. (Mod)
Dołączył: 13 Sty 2006
Posty: 1926
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zgadnij
|
Wysłany:
Wto 20:12, 19 Gru 2006 |
|
Pisze post pod postem, ale różnica czasu wynosi prawie dwa tygodnie od posta, więc, MOJEEEEEE OPOOOOOOO!!!!!!!
Siedział razem z rodziną przy stole i jadł kolacje. Matka zrobiła kiełbaski nadziewane śliwkami, najlepsza rzecz pod słońcem. Mimo, że przy stole siedziały tylko cztery osoby, a gigantyczna misa była pełna tej potrawy, po około kwadransie „śmierdziała pustką”, jak to zawsze mówił jego ojciec. Za oknem rozlewało się bezchmurne, upstrzone gwiazdami, nad którymi czuwał księżyc, niebo. Jego starsza siostra wzięła talerze i odstawiła je do zlewozmywaka. Tata wyciągnął fajkę, piękna rzeźbioną, w kształcie drzewa. Nałożył do niej dużo tytoniu i zapalił. Momentalnie kuchnia została cała zadymiona, więc wszyscy się ewakuowali. Nagle ktoś zapukał mocno w drzwi, było po ósmej i nikogo się nie spodziewali.
Ojciec podszedł do drzwi i lekko je uchylił, po czym otworzyły się na całą szerokość. Do środka weszli żołnierze. Tata dostał pałką tam, gdzie ramiona łączą się z szyją. Upadł bez czucia. Bandyci przeszli po nim łamiąc mu żebra. Matka próbowała coś powiedzieć, ale dostała po głowie. Nie straciła przytomności, to było zamierzone, widać nie lubili jak się „nie ruszają”. Ich brudne, obleśne łapy w szarozielonych rękawiczkach wędrowały jej pod bluzkę. Siostra w tym czasie otworzyła skrytkę z ronią i wyjęła sześciostrzałowy, prawie zabytkowy rewolwer. Szybko wybiegła przed nich i strzeliła, chmura dymu i straszny huk rozeszły się po domu. Gdy wszystko opadło, dziewczyna i ci ludzie stali nieruchomo patrząc na siebie, nikomu nie leciała krew, po za matką i ojcem. Nabój był trefny, siostra widząc, że nie zostaje jej nic innego, podeszła do ściany i przywarła do niej brzuchem. Zginie na pewno, a woli, żeby nie bolało za bardzo. Jednak, że nie była brzydka, paru z nich poszło, aby się zabawić, postąpili z nią tak jak z jej matką. To byli wojskowi, lubili robić takie rzeczy. Chłopak nie wytrzymał, wybiegł zaciskając małą piąstkę i szykując się do ciosu. Strażnicy na początku zaczęli się śmiać, widząc pędzącego siedmiolatka, chcącego ich powalić. Po chwili jego dłoń zaczęła świecić na czerwono, okalały ją płomienie. Nagle ten blask przyćmił inny, fioletowy, wytwarzany przez dziwną tkaninę. Wybuch porządnie oparzył jego rękę. Gdyby nie ta bariera, najbliższy strażnik miałby poparzoną twarz. Dzieciak zemdlał.
Został obudzony rozcięciem prawego ramienia, ciepła, lepka substancja spływała mu aż po koniuszki palców, z których leniwie skapywała. Rana była głęboka i bardzo bolała. Nie wiedział, co zrobić, był jeszcze dzieciakiem. Jego strach potęgowała wszechogarniająca ciemność. Otworzył oczy. Był w małym pomieszczeniu, oświetlonym srebrnym światłem wpadającym przez otwór nie większy od główki szpilki. Mimo to widział bardzo dobrze, a ta poświata dodawała mu otuchy. Nie był skrępowany, więc postanowił się rozejrzeć. Pokój ten, był w kształcie prostokąta, przy jednej z mniejszych ścian znalazł zawiasy, do boków dłuższych, przymocowane zostały podłużne, fioletowe neony. Nie świeciły, lecz po bliższym przyjrzeniu, żarzyły się niespotykanie mocno, lecz to srebrne światło przyćmiło ich blask. Gdy dotknął jednego z nich, zalała go fala bólu. Przyjrzał się ręce, nie rozumiał, czemu go wcześniej nie bolała, cała była pokryta fioletowo-czerwonymi strupami, a w dodatku rozcięcie znowu przypomniało o sobie. Zaczął się zastanawiać, gdzie jest i o co rozciął sobie ramię. Nigdzie nie było ostrych przedmiotów, ściany w miarę gładkie. Nagle zakołysało całym pomieszczeniem i upadł na podłogę, zorientował się, że jest w ciężarówce.
Ściana z zawiasami otworzyła się, oślepiając go mocnym, fioletowym blaskiem, weszli żołnierze i podnieśli chłopaka do góry, po czym zaczęli gdzieś nieść. Ktoś założył mu na głowę kask, z przymocowaną lampką, ona również żarzyła się na fioletowo.
Z niewiadomych przyczyn, kolor ten, sprawiał, że robiło mu się niedobrze, głowa go bolała i ledwo ruszał członkami. Zalała go fala niewyobrażalnego strachu, jego umysł chciał gdzieś uciec, wyrwać się z ciała. Dzieciak próbował krzyczeć, lecz tylko słaby świst wydobył się z jego ust. Jednak był jeden mały plus, z tego przerażenia, całkowicie zapomniał o ranach.
Nie miał pojęcia jak długo szli, ale gdy się zatrzymali, zdjęli mu kask i wprowadzili do ogromnej sali, wysokiej na osiemdziesiąt metrów, szerokiej na sto pięćdziesiąt, a długiej na dwieście czternaście. Zastanawiał się przez chwile, skąd to wie, ale przez umysł przebiegł mu obraz drzwi, a raczej wrót, przez które przeszli. Gdy tylko zdjęli mu hełm od razu przekroczył je, lecz wyłapał jeden szczegół, był na nich namalowany orzeł siedzący na czarnym, emanującym ciemnym blaskiem, kamieniu. Matka mu mówiła, że jeśli ktoś zobaczy ten znak, to albo zginie, albo zginie. Jednak przerażenie nie wzmogło się, wręcz przeciwnie, uspokoił się, wyrzucił myśli z głowy, a może nie on, lecz ktoś inny? Ponownie zaczął się bać, czuć ból, myśleć. W komnacie nie było okien i tylko jedne drzwi, tylko te, przez które tu wszedł. Na środku było biurko, idealnie na środku. Całe zawalone monitorami i innym sprzętem elektrycznym. Gdy na nie spojrzał, pod jego nogami i całą podłogą pojawiły się linie różnego koloru i srebrne ślady, jego ślady. Zauważył, że wepchnięto go na żółtą, którą szedł kawałek, później zszedł z niej i wkroczył na złotą. Podniósł lewą stopę, przesunął w stronę czarnej, ledwie jego ciało się do niej zbliżyło, a targnęły nim drgawki, szybko zabrał nogę. Przesunął w stronę białej, poczuł się lepiej. Dotknął jej palcami stóp, polepszyło się jego samopoczucie. Stanął na niej i zauważył, że jego rany powoli się leczą. Gdy przestała lecieć krew, a strupy zaczęły odpadać, począł eksperymentować z innymi liniami. Na zielonej na przemian czuć było zapach łąki, kwiatów, drzew i zgnilizny, zepsucia, śmierci. Gdy stąpił na fioletową, doznał takie samo wrażenie jak na czarnej, ale mniej silne. Czerwona natomiast napawało go gniewem, wewnętrzny ogień rozpalił się w nim mocniej, jednak była do niego przyjaźnie nastawiona. Jego wzrok przyciągnęła linia niebieska, jednak drogę do niej przecinała czarna, nie chciał ryzykować, ale pokusa była zbyt wielka, ruszył w tamtą stronę, jednak zatrzymał się o krok od czarnej. Poszukał innej drogi, takowej nie było. Zauważył natomiast, że biała w pewnym miejscu prawie styka się z czarną, poszedł w to miejsce. Uklęknął i wyciągnął rękę, zabolało, więc ją cofnął. Spróbował ponownie, efekt był podobny. Zdenerwował się porządnie, chciał usunąć przeszkodę tak mocno, że ta zaczęła blaknąć. Podniecony tym, że rezultatem, dalej usuwał linię, aż, mu się udało. Jednak wszystko, zniknęło i zza biurka wyłonił się wysoki mężczyzna, a za nim, przez wrota, wszedł żołnierz.
- Wynik jest bardzo dobry, ale nie genialny, choć nie wiele mu do tego brakuje – powiedział mundurowy. – Nie wiem, czy wysłać go na trening specjalny, czy na zwykły sir!
- On ma ledwie siedem lat, a mimo to zdał ten test – tym razem odezwał się człowiek zza biurka. – Uważam, żebyśmy dali go do Terro Kadrassa.
- Pan chyba żartuje! Zginie po dwóch tygodniach! Tam wysyłamy tylko największych geniuszy, nie da rady.
- Kwestionujesz moje polecenia?! A gdzie „sir”? Jestem twoim przełożonym, a nie, jednym z tych kretynów, których nazywasz żołnierzami! – Wrzeszczał tak mocno, że chłopaka uszy rozbolały.
- Ależ nie, sir…
- A więc won mi stąd! I zabierz dzieciaka!
Mundurowy uderzył małego, tak mocno, że ten zemdlał i wyniósł go do furgonetki, która zawiezie ich do akademii Terra.
C.D.N.
|
|
|